Spełnione marzenie
Zdarza się, że odkrywamy interesujące wydarzenia, ludzi, przedmioty, a przede wszystkim miejsca, tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Sala BHP Stoczni Gdańskiej co prawda wpisała się w historię Polski, ale przez wielu Polaków jest postrzegana jako element przeszłości, i to na dodatek dzisiaj już martwy. A to nieprawda. Bowiem obok stałej ekspozycji ukazującej zarówno historię „Solidarności”, jak i moment podpisania Porozumień Sierpniowych, organizowane są w niej ciekawe wystawy. Zapraszam na najnowszą, związaną także z „Solidarnością”, ale wyjątkową, bo i jej autor jest postacią nietuzinkową. Mówi się o nim „człowiek renesansu”.
Właściwie powinnam nazwać ten tekst Moja Solidarność. Taki jest tytuł wystawy, ale zdecydowanie bardziej adekwatne jest nawiązanie do opowieści podczas wernisażu Andrzeja Jana Piwarskiego, autora eksponowanych dzieł w Sali BHP. Malarzowi, notabene przeciwstawiającemu się już od lat sześćdziesiątych XX wieku powszechnie panującemu ówcześnie socrealizmowi, rejestrującemu wolnościowe wydarzenia w Gdańsku, ale nie tylko, zamarzyło się przedstawienie swoich prac stoczniowcom, ale nie w stoczni im. Włodzimierza Lenina. Jak można bowiem pokazywać Grzegorza Przemyka z symbolicznym gestem wolności, minutę ciszy poświęconą ofiarom Grudnia 1970 roku, robotniczą demonstrację pod hasłem „Aby Polska była Polską” czy wyskakującego na koniu z dziury w murze Józefa Piłsudskiego (a może Tadeusza Kościuszkę czy Jana III Sobieskiego) w stoczni, która nie jest stocznią polską? Dzisiaj marzenie się spełniło.
Nie będę pisać o bogatej twórczości Piwarskiego i to w różnych dziedzinach sztuki, bo przecież uprawia nie tylko malarstwo, ale o tym można przeczytać na niejednej stronie internetowej. Warto jednak wspomnieć, że jego prapradziadkiem był jeden z pierwszych polskich litografów Jan Feliks Piwarski, który w swojej twórczości prezentował wyłącznie rodzime motywy. Synem Jana był również plastyk, rysownik, miniaturzysta Adolf Piwarski, notabene założyciel drukarni Uniwersytetu Warszawskiego. Nic więc dziwnego, że ktoś, kto wywodzi się z rodziny o tradycjach artystycznych, ale i patriotycznych, a na dodatek sam, jako dziecko, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, jest niezwykle wrażliwy, kocha piękno, dobro, a przede wszystkim prawdę.
Obrazy Andrzeja Piwarskiego są niezwykle ekspresyjne. Widać na nich ostre kanty, podkreślenie konturów, dramatyzm akcji, nawet jeśli są to tylko kostki bruku z niedopałkiem papierosa, strzępem gazety czy plamą krwi. Malarz uprawia współczesny realizm, który nie ma nic wspólnego z idyllicznymi scenami rodzajowymi XVII czy XVIII wieku. Są to konkrety z bogatą symboliką, jak chociażby postać jeźdźca przeskakującego ceglany mur – ni to Wołodyjowski, ni Wałęsa, a może po prostu Polska wyskakująca zza żelaznej kurtyny – nadzieja na wolność. Pełno tam biało-czerwonych flag, są też napisy: typowe dla mężczyzn „Kocham B.” (zapewne nawiązanie do imienia Barbara – żony artysty, też plastyczki, ale rzeźbiarki), wolność, „Solidarność”. Obok symbol Polski Walczącej, a dalej z gęstwiny dymów i kłębiących się ludzi wyłaniają się skrawki nieba. Ostre pociągnięcia pędzla, farba jakby niedoschnięta, wychodząca z obrazu, podkreślają wagę sytuacji.
Kolejny obraz i kolejne doświadczenie, robotnicy, gdańscy stoczniowcy, biało-czerwone barwy i przebijające się słońce, może za sprawą odprawianej mszy świętej w socjalistycznym, a więc tym bez Boga, zakładzie – symbol dający ludziom nadzieję na lepsze jutro. Jakże realistyczny jest wychodzący poza fakturę obrazu kombinezon stoczniowca ułożony w geście wzlotu… – Do nieba? Do przyszłości? Niestety, jest też upadający Ikar – to zapewne w nawiązaniu do śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Czyżby wzbił się zbyt wysoko, naiwnie chciał zbyt wiele, nie docenił przeciwnika i dlatego musiał zginąć? Kolejna tragedia, kolejna śmierć, kolejne poniżenie, ale zawsze istnieje nadzieja i nie wolno o niej zapomnieć.
Ekspozycję można oglądać w Sali BHP do końca marca 2015 r.
Maria Giedz