Cudze też warto poznać: Matka Boska Różańcowa z Uñón

Październik kojarzy się nam z chłodną jesienią, z najdłuższym miesiącem w roku i z nabożeństwami różańcowymi. Właśnie te nabożeństwa w małej peruwiańskiej wioseczce, skomasowane w jeden tygodniowy odpust zaczynający się w drugą niedzielę października, są tak fascynujące, że przyciągają tłumy. Postanowiłam więc opowiedzieć o tym niezwykłym miejscu, niestety bardzo odległym, do którego dotarcie dla większości z nas jest niemożliwe. Dlaczego o nim piszę? Bo obce, inne kultury też warto poznawać.

W środku nocy wyjeżdżamy z Pampacolca, miejscowości, w której zadomowili się polscy archeolodzy, od kilkunastu lat kopiący w Maucallacta, centrum ceremonialno-administracyjnym z czasów przedinkaskich i inkaskich. Chcemy o świcie dotrzeć na dno głębokiej doliny wypełnionej wodami spływającymi z Coropuny, najwyższego i najszerszego wulkanu w Peru, wznoszącego się na wysokość 6425 metrów. Już przy świetle dziennym wspinamy się po wąskiej drodze, wijącej się na piaszczystym, prawie dwukilometrowym stoku. Widoki są nie do opisania: szarobrunatne góry w dolnych partiach wypełnione mgłą, obsuwający się małymi lawinkami spod kół piasek, a raczej pył wulkaniczny, gdzieniegdzie pojedyncze mizerne kaktusy, zwały mniejszych i większych kamyków oraz kolorowo „ubrane” krzyże. Nie mają one jednak nic wspólnego z oznaczeniem miejsca wypadku, chociaż jazdę tą drogą proponuję tylko osobom o silnych nerwach. Samochód w każdej chwili może spaść w przepaść liczącą ponad tysiąc metrów. Wypadków na szczęście jak na razie nie odnotowano, bowiem droga została oddana do użytku dopiero 17 lipca tego roku.

Krzyże są dużo starsze i tylko niektóre znajdują się przy drodze, są po prostu figurami odpoczynkowymi. Kiedyś do starej wsi o nazwie Uñón, położonej daleko od głównych tras, docierało się wąską, stromą ścieżką, najczęściej pieszo albo na grzbiecie zwierząt: muła, konia czy osła. Szło się od kilku do kilkunastu godzin. Mnie, Europejce, mogło się wydawać, że tam nikt nie chodził, bo i po co? Przecież to typowo górska wioska bez tak zwanych atrakcji.

Zmieniłam jednak zdanie, kiedy dotarłam do uroczej miejscowości, co prawda usytuowanej wysoko, bo na prawie 3 tysiącach metrów, ale w pięknej, nasłonecznionej kotlinie, otoczonej z trzech stron wysokimi górami, w której prawie nigdy nie wieje wiatr i jest bardzo ciepło.

Kamienne domy, barokowy kościół, centralny plac z niewielkim parkiem, sporo egzotycznych drzew, kolorowe kwiaty, a nawet palmy zadziwiają przybysza. To istny raj. Na dodatek w regionie jest to ważne sanktuarium Maryjne.

Do Uñón, na święto Virgen del Rosario, czyli Matki Boskiej Różańcowej, oficjalnie przypadające 7 października, od kilku wieków pielgrzymują tłumy. Wędrują wąską, stromą ścieżką, przy której w połowie stoku zaczyna się droga krzyżowa z dwunastoma stacjami. Odpust Maryjny połączony jest z odprawianiem drogi krzyżowej, bo ksiądz do Uñón dociera raz w roku, właśnie na owe święto, czyli fiestę. Wówczas przez cały tydzień we wsi słychać wesołą muzykę. Odbywają się procesje połączone z noszeniem, a raczej obnoszeniem wokół wsi dużej, strojnie ubranej figury Matki Boskiej. Nie ma sypania kwiatków, za to są tańce kilku grup rycerzy w starodawnych strojach, śpiewy i koncerty orkiestr dętych. Procesja wędruje po głównym placu i wchodzi w uliczki między domami. Spokojna na co dzień wieś podczas fiesty tętni życiem zupełnie jak za dawnych czasów.

Na podstawie opowieści mieszkańców wiadomo, że Uñón w XVI i XVII wieku znane było z wyrobu pięknie malowanej ceramiki, a później z hodowli koni i wyrobu serów, a nawet mielenia mąki. Do dzisiaj zachował się kamienny młyn z końca XIX wieku. Niestety, już nieczynny. Są też konie i sympatyczni ludzie.

Tekst i zdjęcia: Maria Giedz

[nggallery id=94]

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej