Kurhanowe cmentarzysko

Wydawałoby się, że znamy już Kaszuby i nic nowego do zwiedzania nie zostało. A przecież wystarczy wyjechać kilkadziesiąt kilometrów za Trójmiasto i dociera się do miejsc, w których nigdy nie byliśmy. Kaszuby ciągle nas zaskakują, bo stale odkrywa się tam coś, co świadczy o starej kulturze tego terenu, ale zostało zapomniane albo niezauważone.

Jeszcze kilkanaście lat temu o Lewinie, najstarszej wsi w gminie Linia, niewiele kto słyszał. Była to biedna i zapomniana wioska położona z dala od szlaków komunikacyjnych, chociaż jej historia sięga co najmniej XIII wieku. Od kilku lat wieś się rozbudowuje, a w niedalekim Lewinku jest jezioro (nazwane także Lewinko), gdzie mieszkał, a może nadal mieszka, wielki szczupak, ponoć podobny do potwora z Loch Ness. Czyżby jego kuzyn?

Powstają tam domki weekendowe, a poza ciszą i piękną przyrodą, którymi dysponuje ta okolica, niedawno odkryto tu pogańskie cmentarzysko z X-XI wieku. Niektórzy sądzą, że jest to miejsce znacznie starsze, przynajmniej z czasów pobytu Gotów na Pomorzu, a więc z około I wieku naszej ery.

Jakieś półtora kilometra na południe od Lewina, idąc w stronę Staniszewa, wokół owego cmentarzyska utworzono ścieżkę dydaktyczną. Wiedzie ona pomiędzy 16 kurhanami rozlokowanymi na obszarze pół hektara. Część z nich jest w kształcie czworokąta, inne wzniesiono na planie owalnym. Największy ma średnicę 10 metrów i jest wysoki prawie na 3 metry. Niektóre z kurhanów otoczono obstawą kamienną z dużych głazów narzutowych, czyli kamiennymi kręgami. Owe kurhany to nic innego jak stare groby, w których chowano – zdaniem archeologów – ówczesną elitę i to najprawdopodobniej wojowników skandynawskich. Bowiem w grobach tych znaleziono takie przedmioty, jak tarcza, miecz, nożyki, ostrogi – wszystkie datowane na koniec X-XI wieku i jednoznacznie świadczące, że zmarli byli wojownikami.

– W rzeczywistości w rozkopanych grobach nie było kości zmarłych ani też większości znalezionych przedmiotów, tylko ich ślady, a raczej zabarwienie ziemi – mówi leśniczy Mirosław Lech z Nadleśnictwa Strzebielino, który przyglądał się pracy archeologów odkopujących pochówek jednego z wojowników. – Do zaniknięcia ludzkich kości, ale i włożonych do grobu niektórych przedmiotów przyczyniły się rosnące wokół kurhanów buki, które dają kwaśny odczyn gleby, powodujący rozkład m.in. wapnia.

W największym kurhanie, długim na 18 metrów i szerokim na 16 metrów, znajdowała się prostokątna komora o wymiarach 5 na 3 metry, podparta drewnianym szalunkiem. Nie było w niej zmarłych, za to znaleziono tam resztki drewnianej tarczy obitej skórą z brązowymi ćwiekami, skórzany bukłak, nożyk żelazny, a także miecz. Obok owej komory znaleziono też parę żelaznych ostróg i taki nożyk. Na podstawie zapisanych na planszy informacji wiemy, że był to prawdopodobnie symboliczny grób osoby, której ciała nie dało się pochować.

Tuż przy ścieżce dydaktycznej znajdują się ławeczki, na których można odpocząć, aby wyruszyć dalej do innego, ale już nieoznakowanego miejsca archeologicznego. Otóż leśna droga, która odchodzi prostopadle od parkingu z ławeczkami, wiedzie w głąb lasu, gdzie znajdują się pozostałości po miejscach wypalania cegły metodą chałupniczą. Trzeba odejść od parkingu jakieś 400 metrów, po czym skręcić w lewo w wyraźną ścieżkę. Po 30-50 metrach dochodzi się do dziur obłożonych kamieniami. To w nich układano uformowane z miejscowej tłustej żółtej gliny cegły. Przykrywano je patykami i gałęziami, po czym podpalano. Resztki potłuczonych cegieł widać pomiędzy drzewami.

Wracając do Lewina, warto zwrócić uwagę na stojącą we wsi drewnianą rzeźbę Pikóna, tak nazywanego przez Kaszubów złośliwego demona, zsyłanego na ludzi przez czarownice, ale i odczynianego przez te same czarownice. Pikón jest sprawcą kołtuna (oznacza to kłąb potarganych włosów, ale też człowieka zacofanego) i ułomności gnębiących ludzi. Aby mu przeszkodzić mieszkańcy Lewina stawiają przed swoimi posesjami kapliczki z Matką Boską czy Chrystusem Ukrzyżowanym.

Jeśli ktoś chce wracać przez Lewinko, to tam zetknie się z rzeźbą Pùrtka, czyli diabła odpowiedzialnego za wszelkie kłótnie i ludzką głupotę. Proponuję więc zakończyć wycieczkę w Pobłociu, przy rzeźbie Szëmicha, dobrotliwego duszka sprowadzającego na świat spokój.

Tekst i zdjęcia Maria Giedz

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej