Inflacja
Inflacja. Zjawisko już niemal zapomniane. W mijającym roku wróciła ze zdwojoną siłą. Przez ostatnie lata, nawet w czasie kolejnych fal pandemii, cieszyliśmy się – przynajmniej niektórzy – z umiarkowanego wzrostu płac, w miarę bezpiecznych miejsc pracy i tanich, dostępnych kredytów. Teraz wzrost cen wobec roku ubiegłego dotarł do niemal 8 procent. Zaczęło się od globalnej gry na rynku paliw – ropy i gazu. Do tego swoje dorzuciła – a jakże! – Bruksela. Wzrost cen za emisję dwutlenku węgla, co było dosyć oczywiste, został przerzucony w dużej mierze na konsumentów – najpierw tych instytucjonalnych, a później – indywidualnych. Do tego dołożył się też zwiększony popyt z jednej, a zachwianie łańcucha dostaw – z drugiej strony. I poszło. Swoją drogą Europa radykalnie przyspieszając tzw. politykę klimatyczną, może się zakiwać.
A przynajmniej znacząco osłabić te kraje, które nie zdążyły wystarczająco się rozwinąć, zanim zaczęto chronić klimat. Tymczasem globalni gracze – tacy jak Chiny, Rosja czy Indie niewiele sobie z tego robią.
Wobec rosnącej inflacji część ekspertów wzywa do tzw. chłodzenia gospodarki. Ale „chłodzenie” oznacza w praktyce wolniejszy rozwój, a więc mniejszy wzrost gospodarczy. I tak źle, i tak niedobrze, bo przecież chcemy rozwijać się szybciej. W jakiejś mierze za „chłodzenie” gospodarki wziął się bank centralny i Rada Polityki Pieniężnej, podnosząc stopy procentowe. To oczywiście oznacza droższe, a więc trudniej dostępne kredyty.
A trudniej dostępne kredyty to oczywiście mniejszy popyt. Interweniuje także rząd. Trzeba przyznać, że ma to być interwencja daleko idąca. Obniżenie podatku VAT czy akcyzy na paliwa oznacza dla każdego z nas spore złagodzenie skutków wzrostu cen. Swoją drogą kłopoty inflacyjne to oczywiście problem nie tylko Polski, ale całej Europy, a pewnie i świata. Z niespotykaną od lat inflacją zmagają się dla przykładu także nasi zachodni sąsiedzi. Inflacja nie przekłada się na razie na rynek pracy. Wskaźniki bezrobocia utrzymują się na bardzo niskim poziomie, jednym z najniższych w Unii. Utrzymujący się rynek pracownika powoduje oczywiście, że łatwiej wynegocjować wzrost wynagrodzeń. Średnia w sektorze przedsiębiorstw lada moment może przekroczyć kolejną magiczną granicę sześciu tysięcy złotych.
Paradoksalnie do „schłodzenia” gospodarki swoje trzy grosze może dodać wzbierająca czwarta fala pandemii. Wprawdzie nie zanosi się na zamykanie kolejnych branż, ale sama w sobie nieco ogranicza różne formy aktywności, a powrót do kilkuset zgonów dziennie musi niepokoić. I o ile można zrozumieć obawy rządzących przed skutkami gospodarczymi kolejnego lockdownu, to trudno pojąć, dlaczego tak ślamazarnie egzekwowane są obowiązujące obostrzenia. I śmiesznie, i strasznie zaczynają brzmieć powtarzane przez ministra zdrowia od miesięcy kolejne zapowiedzi rygorystycznego przestrzegania obowiązujących ograniczeń. Wystarczy wejść do pierwszego z brzegu marketu, by przekonać się, że tymi pierwszymi, którzy za nic mają owe obostrzenia, jest… ochrona. Jak to się ma do pierwszej fali, gdy ochrona sprawdzała, czy wszyscy przed wejściem dezynfekują ręce. Konia z rzędem temu, kto choć raz będąc na masowej imprezie musiał wykazywać się tzw. paszportem covidowym. Niestety, to nasz niechlubny zwyczaj, że wydajemy przepisy, których następnie nie chcemy (?) przestrzegać. Tym bardziej trudno to zrozumieć, że już opozycja obciąża rządzących liczbą nadmiarowych zgonów, która według ekspertów w 2021 roku sięga 80–90 tysięcy. Tyle osób zmarło więcej niż średniorocznie w latach przed pandemią.
Na koniec trochę optymizmu. Prezydent podpisał ustawę o rodzinnym kapitale opiekuńczym. To kolejne działanie wspierające rodzinę i demografię. Zakłada ona bowiem m.in. wsparcie kwotą 12 tysięcy złotych na drugie i każde następne dziecko w okresie od 12 do 36 miesiąca życia. Kwota może być przeznaczona na dowolny cel, a wypłacana jest w formie 500 złotych co miesiąc przez dwa lata lub 1000 złotych przez rok. Świadczenie nie jest zależne od wysokości dochodów w rodzinie. Te i poprzednie działania spowodowały, że nie tylko zmalał potężnie wskaźnik ubóstwa dzieci, ale także mozolnie pnie się w górę tzw. wskaźnik dzietności.
Przynajmniej tyle.
Jacek Rybicki