O dużych pieniądzach
Pisząc te słowa, nie wiem, jaki będzie ostateczny los Krajowego Planu Odbudowy, który ma pomóc w odbudowie kraju w świecie popandemicznym. Wiem za to, że tzw. opozycja, a przynajmniej znaczna jej część, po raz kolejny, bodaj najbardziej dobitny, dowiodła, że za nic ma przyszłość kraju i los milionów Polaków, że pan Budka i jemu podobni są w stanie zrobić absolutnie wszystko, byle dorwać się z powrotem do władzy. Ci, którzy za veto wobec unijnych planów chcieli stawiać przed Trybunałem Stanu, dziś ochoczo wzywają do odrzucenia drobnych 750 mld polskich złotych, które mają zbudować siłę polskiej gospodarki, pomóc polskim przedsiębiorcom i wzmocnić polskie rodziny. Chyba żadna poprzednia akcja totalnej opozycji nie pokazała, że hasło „im gorzej, tym lepiej” jest jej podstawowym programem, oczywiście obok najważniejszego: „w……ć!”. To najlepiej świadczy, jakimi wartościami kierują się w swojej politycznej działalności. Doktryna Neumanna święci triumfy. Przykro to stwierdzić, ale nawet postkomunistyczna lewica (SLD) była w stanie wiele lat temu wyzwolić się z widm Układu Warszawskiego i głosować za wstąpieniem Polski do struktur NATO. Dziś politycy Platformy, podobno Obywatelskiej, pokazują obywatelom naszego kraju gest Kozakiewicza i zdają się mówić „nie, bo nie”. Zapewne budzi to też lekkie zażenowanie w Brukseli. No bo, jak to, ta walcząca o demokrację proeuropejska polska opozycja, ważna część Europejskiej Partii Ludowej, która zarzucała rządzącym, że odrzucając unijny budżet, chcą polexitu, sama teraz wchodzi w te buty? Być może to również na unijnych salonach obnaży prawdziwe intencje dotychczasowych pupilów Brukseli. A swoją drogą część Zjednoczonej Prawicy też stąpa po cienkiej linie. Trudno bowiem zrozumieć postawę Solidarnej Polski i nie zapytać, w czym jest ona „solidarna”? Sympatyczny skądinąd poseł Cymański, podkreślający swoją prospołeczność w każdej wypowiedzi, chce jednocześnie odrzucić grube miliardy, które na wsparcie programów społecznych też mogą być przeznaczone. Jak rozumiem, kierownictwo SP pragnie w ten sposób podkreślić swoją odmienność i zbudować podmiotowość formacji, licząc przy tym, że głosami części opozycji Fundusz i tak przejdzie. Ale sposób to bardzo ryzykowny i nie do końca poważny, bowiem przy wywróceniu rządowej łódki poseł Ziobro trzeci raz szansy bycia ministrem sprawiedliwości raczej nie dostanie.
Pozostańmy dalej przy dużych pieniądzach. Oto minął piąty rok realizacji jednego z największych społecznych programów trzydziestolecia – 500+. Do rodzin trafiło ponad 140 mld złotych. Wbrew faktom, z którymi się podobno nie dyskutuje, guru opozycji, Leszek Balcerowicz, określił ten program jako „ekonomiczną, moralną i społeczną klęskę”. Nic to, że wydobył on z obszarów głębokiego ubóstwa setki tysięcy wielodzietnych polskich rodzin, że umożliwił tysiącom w miarę normalne funkcjonowanie, a pieniądze w zdecydowanej większości trafiły na rynek wewnętrzny, wzmacniając popyt i w jakiejś mierze budując siłę gospodarki. Ponieważ uczynił to znienawidzony rząd, to jest to „moralna klęska”. Ba, jeśli tak dalej pójdzie, to niechybnie stoczymy się na dno, jak Grecja. Grecją straszy się zresztą nas od niemal sześciu lat, podobnie jak gospodarczym załamaniem, budżetowym deficytem i finansowym bankructwem. A tu nic takiego nie ma miejsca, a Polska wychodzi z pandemii w miarę suchą stopą.
Na koniec wrzućmy jednak kamyk do rządowego ogródka. Oto przedstawiciele polskiego rządu krytycznie odnieśli się do przedstawionego jeszcze jesienią ubiegłego roku projektu dyrektywy UE o europejskiej płacy minimalnej. Trudno to zrozumieć, bowiem podstawowe założenie tego projektu określa, że celem jest ustanowienie płacy minimalnej na poziomie 50 procent średniej płacy w danym kraju (lub 60 procent tzw. mediany). Tymczasem nie kto inny, jak właśnie rząd PiS-u, prowadzi do takiego rozwiązania, zapowiadając jeszcze przed pandemią systematyczny coroczny znaczący wzrost płacy minimalnej w naszym kraju. Mimo pandemii w tym roku płaca wzrosła do wysokości 2,8 tysiąca złotych i zapewne przekroczy owe 50 procent średniej płacy w gospodarce narodowej. Być może więc diabeł tkwi w szczegółach owej dyrektywy. W jednym z paragrafów mówi ona bowiem o konieczności objęcia co najmniej 70 procent pracowników układami zbiorowymi pracy, a pod tym względem Polska znajduje się od początku transformacji na szarym końcu UE. Szkoda też, co podkreśliło w specjalnym stanowisku Prezydium KK, że przy opiniowaniu projektu dyrektywy zabrakło jakichkolwiek konsultacji społecznych. Na razie, dyskutując na argumenty, szczepmy się wbrew niedowiarkom i antyszczepionkowcom. I wróćmy do normalności. Po tym roku, przyda się to wszystkim.
Jacek Rybicki