Po wyborach, przed wyborami
Powoli opada wyborczy kurz bitewny. Nowi parlamentarzyści in spe odebrali zaświadczenia o wyborze, choć dopiero po złożeniu przysięgi staną się posłami i senatorami kolejnej kadencji Sejmu i Senatu. Jeszcze wprawdzie echa wyborcze brzmią w protestach wszystkich stron sceny politycznej, ale nie wróżę im większego sukcesu. Zresztą przy tej sprawie znowu jak w soczewce odbija się hipokryzja opozycji – protesty PiS-u to zamach na demokrację, protesty PO – to zasadne wątpliwości…
Powiedziano już prawie wszystko o wynikach, przyczynach, skutkach, scenariuszach, a słynne powyborcze zdanie prezesa, że „wygraliśmy, ale zasługujemy na więcej” przekładał z polskiego na nasze tabun profesorów. Niemniej nad kilkoma problemami, szczególnie istotnymi dla nas, członków „Solidarności” i mieszkańców Pomorza, warto się pochylić. Oto w powyborczych analizach polityków, szczególnie opcji bardziej liberalnej (Gowin i jego drużyna), głośno o stratach, które jakoby poniósł obóz rządzący po ogłoszeniu planów podniesienia płacy minimalnej. Takie rozumowanie jest jednak co najmniej niezrozumiałe, bo w praktyce oznacza przyzwolenie na to, że przewagę konkurencyjną polska gospodarka uzyskuje w dalszym ciągu jedynie tanią siłą roboczą. Ba, można by pójść jeszcze dalej – jeżeli Polacy już za tak niskie stawki nie chcą pracować, to zastąpmy ich tymi przybyszami zza wschodniej granicy, których to zadowala. A Polacy? Dalej – kierunek zachód. A przecież nie kto inny, tylko premier Mateusz Morawiecki obejmując swój urząd podkreślał, że tylko innowacyjna gospodarka i wysoko wykwalifikowani, dobrze opłacani pracownicy są w stanie wyrwać Polskę z tzw. pułapki średniego wzrostu, pułapki, która powoduje, że możemy nigdy nie nadrobić dzielącej nas od krajów zachodnich różnicy.
Można oczywiście zastanawiać się, czy sposób ogłoszenia wzrostu płacy minimalnej był właściwy. PiS bowiem potraktował to właściwie jako element kampanii wyborczej, bo przecież jeszcze kilka miesięcy temu odrzucał propozycję „Solidarności”, która była nawet nieco niższa niż 2600 złotych w przyszłym roku. Mało tego – „na stole” (czyli w parlamentarnej zamrażarce) – leży od lat projekt „S”, który zakładał dojście płacy minimalnej do 50 procent przeciętnego wynagrodzenia, wiążąc ją jednocześnie ze wzrostem Produktu Krajowego Brutto (PKB). Niemniej, słowo się rzekło… Obóz rządzący więcej niż przyzwoity wynik wyborczy uzyskał m.in. dzięki wyjątkowej na polskiej scenie politycznej wiarygodności w realizacji obietnic z 2015 roku. Dziś nie wyobrażam sobie, żeby bez poważnych strat wizerunkowych z tak fundamentalnej obietnicy się wycofał, choć oczywiście potencjalne ochłodzenie gospodarcze może być kłopotem.
Drugi problem, który nie znalazł przejrzystego rozwiązania i mógł wpłynąć na wyborcze wybory niektórych środowisk, to brak systemowych rozwiązań dla sfery finansowej. Pisałem o tym już tyle razy, że aż nie chce się powtarzać. Ale jest kompletnie niezrozumiałe, dlaczego ci, którzy podkreślają rolę i znaczenie silnego państwa, którzy mówią tyle o godnym życiu polskich rodzin, jednocześnie nie starają się kompleksowo rozwiązać sytuacji swoich poniekąd pracowników – tych, którzy wynagradzani są z publicznych pieniędzy. Podpisywanie porozumień z poszczególnymi środowiskami pod naciskiem ich protestów nie jest dobrym rozwiązaniem choćby dlatego, że do tych protestów zachęca.
Wynik wyborów dla Zjednoczonej Prawicy jest dobry, choć liczba mandatów może nieco rozczarowywać. Kandydaci obozu rządzącego zebrali wszak dwa miliony głosów więcej niż cztery lata temu, uzyskali wynik o 6 procent lepszy, a mandatów tyle samo. Jest to oczywiście spowodowane tym, że po raz pierwszy od trzydziestu lat nie było praktycznie głosów zmarnowanych, czyli oddanych na ugrupowania, które nie dostały się do Sejmu (za wyjątkiem śladowego poparcia dla komitetów wystawiających listy w kilku okręgach). Skutek – zwycięzca tych głosów nie przejął, a wynik jest bardziej proporcjonalny. Tak działa nasza ordynacja wyborcza.
Problemem dla PiS są rzecz jasna wyniki wyborów do Senatu. Tu hasło „wszyscy na jednego” odniosło swój skutek, choć kiedy słuchałem Bogdana Borusewicza dziękującego Joannie Senyszyn, to zacząłem się zastanawiać, czy możliwe są jeszcze większe wolty na naszej scenie politycznej, które wyborcy przełkną bez zmrużenia oka. No, ale jeśli wygrywa wyścig niedługo po wyjściu z aresztu były sekretarz generalny Platformy Stanisław Gawłowski, to co się dziwić. W naszym okręgu na pewno na uwagę zasługują wyjątkowo wysokie wyniki Marcina Horały w okręgu gdyńskim i Kacpra Płażyńskiego w Gdańsku. Szczególnie Kacper Płażyński może być zadowolony – startując z drugiego miejsca przekonał do siebie blisko 90 tysięcy osób. Jego ojca, Macieja Płażyńskiego, startującego w 1997 roku też z drugiego miejsca, poparło ponad 120 tysięcy. Jest więc do czego równać.
Wybory, wybory i po wyborach. Ale już wchodzimy w następne – za kilka miesięcy wybierzemy na kolejne pięć lat prezydenta. W tych minionych wydaje się, że większa mobilizacja była po stronie opozycji. Wskazują na to choćby wyniki w największych miastach. W maju będzie bój niemal o wszystko. Warto o tym pamiętać.
Jacek Rybicki