Rok z koronawirusem
Mija właśnie rok od czasu, gdy jest z nami. Koronawirus. I wcale nie zamierza nas opuszczać. Rok temu ze strachem siedzieliśmy w domach. Przypominały o tym jeżdżące po dzielnicach policyjne radiowozy. W sklepach ochrona liczyła klientów. Dziennie przybywało ok. 300 zakażonych. Dziś w sklepach nikt klientów nie liczy. Kasjerki i kasjerzy też niespecjalnie dezynfekują ręce, mimo że przed chwilą odbierały i odbierali gotówkę. Na ulicach i w środkach miejskiej komunikacji czy sklepach utrwaliła się moda „maseczka na brodzie” – tak jakby broda wymagała szczególnej ochrony. W dniu, w którym piszę te słowa, przybyło ponad 35 tysięcy zakażonych. Sto razy więcej niż rok temu, gdy siedzieliśmy w domach. Umarło kolejne blisko 500 osób – w sumie już pięćdziesiąt tysięcy. Całkiem duże miasto zniknęło w polskiej ziemi. Rok temu ze zdumieniem czytałem, że we włoskiej Lombardii nie ma już nikogo, kto nie straciłby kogoś ze swojego otoczenia, pracy, rodziny w wyniku koronawirusa. Dziś powoli dotyka to również Pomorza i całą Polskę. Generalnie tylu zgonów w Polsce nie było od końca lat czterdziestych. Zaczyna się to przekładać na wysokość emerytur tych, którzy na takową obecnie odchodzą. Po prostu wysokość emerytury zależna jest także od tzw. okresu dożycia – czyli przeciętnej liczbie miesięcy, jaka jest – statystycznie – przed nami. A średnia długość życia w Polsce spadła. No cóż, ZUS będzie miał problem, choć z drugiej strony części emerytur już wypłacał nie będzie…
Oprócz społecznego rozsądku, dystansu, maseczek etc. w walce z pandemią potrzebne są oczywiście szczepienia. Szczepimy na potęgę, choć nie ma dalej odpowiedzi, dlaczego skuteczniejsze szczepionki nie trafiają do Polski w zamówionej liczbie. Jeszcze w styczniu słyszeliśmy, że problemem są remonty w firmach produkcyjnych, a pełna ilość zgodnie z zamówieniem trafi do końca kwartału. Mamy koniec kwartału i co? I nic. Szczepimy praktycznie jedną szczepionką, mniej skuteczną, a przestraszeni potencjalnymi powikłaniami ludzie rezygnują ze swojej kolejki. Tylko od czasu do czasu wymknie się któremuś z ekspertów, że zostaliśmy oszukani, a Unia w tym zakresie kompletnie zawiodła. Orban tradycyjnie wybrał własną drogę – w światłach kamer zaszczepił się chińską szczepionką, a na węgierskim rynku dostępny jest także rosyjski Sputnik. I Węgrzy mają największy procent zaszczepionych w całej UE. Czy jest to droga lepsza? Nie wiem. Wiem za to, że kraje spoza UE wynegocjowały lepsze warunki dostarczenia szczepionek niż Bruksela. Np. Serbia, nie mówiąc nawet o Izraelu. Wiem też, że karabinierzy wchodzą do włoskiej fabryki AstraZeneki z podejrzeniem, że blisko 30 mln dawek tej szczepionki ma trafić poza Unię.
Oczywiście, swoje trzy grosze wtrąca opozycja, próbując na tragedii ugrać parę punktów. Bo czymże innym były nagłaśniane „społeczne” kontrole szpitali tymczasowych, krytyka wydawanych na nie pieniędzy etc. Ci sami, którzy w jednym zdaniu krytykują rząd za zamykanie gospodarki, w drugim – przekonują, że to rządzący są winni rozszerzającej się w zatrważającym tempie pandemii. Raz mówią o niewystarczających obostrzeniach, po czym ochoczo przyłączają się do chóru niektórych przedsiębiorców wzywających do obywatelskiego nieposłuszeństwa i łamania zakazów. Ba, zachęcają do tego także sądy zwalniające łamiących z odpowiedzialności.
A poza tym – wiosna idzie. Choć nieśmiało, jakby też trochę wystraszona wirusem wiszącym w powietrzu. W zeszłym roku o tej porze zdecydowanie prędzej budziła się do życia. Dziś, przemarznięta, ujemnymi temperaturami, dalej śpi. Ale już niedługo. Takie są prawa natury. Kiedyś ktoś (najpewniej zagorzały kibic) powiedział, że wiosna pachnie piłką. Nie potwierdzili tego polscy piłkarze w pierwszym meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata i zarazem w pierwszym meczu pod wodzą trenera ze słonecznej Portugalii. Po słabym występie zremisowali z bratankami trzy do trzech. Dobrze, że w końcówce obudził się Robert Lewandowski i – niezrażony przedmeczowymi próbami medialnego linczu za to, że ośmielił się przyjąć państwowe odznaczenie od demokratycznie wybranego prezydenta RP – strzelił wyrównującą bramkę. W obecności dwóch wielkich transparentów rozpostartych na pustych trybunach sławiących po polsku i węgiersku naszą tysiącletnią (!) przyjaźń. No cóż, dobre i to.
Jacek Rybicki