Po wyborach

Za nami wyborczy październik. Wybory na związkowym szczycie w Spale przebiegły bez specjalnych niespodzianek. Piotr Duda po raz kolejny został przewodniczącym, a nowy skład Komisji Krajowej i Krajowej Komisji Rewizyjnej wybrano w pierwszych glosowaniach. Bez dyskusji przyjęto także Uchwałę Programową, którą publikujemy w bieżącym „Magazynie”, podkreślającą m.in. rolę dialogu społecznego i układów zbiorowych pracy. Nawiązuje też do unijnej dyrektywy o tzw. europejskiej adekwatnej płacy minimalnej, która poleca także wyznaczenie przez rządy narodowe tzw. ścieżki dojścia do objęcia rokowaniami zbiorowymi do 80 procent wszystkich pracowników. Podkreślmy – każdemu rządowi. Zgodnie z Uchwałą Programową NSZZ „Solidarność” będzie zapewne domagał się realizacji tej dyrektywy.

W Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej (słowo „praca” wypadło z jego nazwy) przygotowano odrębny projekt ustawy o układach zbiorowych pracy, który zawiera  kilka rozwiązań postulowanych przez Związek również w przytoczonej uchwale. To m.in. wprowadzenie możliwości zawierania układów zbiorowych w zakładach, w których nie ma związków zawodowych przez delegata z wybranej przez pracowników centrali czy też utworzenie specjalnej instytucji, która pomagałaby w zawieraniu uzp. Niestety, projekt ustawy nie wyszedł poza stadium prekonsultacji, a co się z nim stanie po prawdopodobnym objęciu rządów przez dzisiejsza opozycję – nie wiadomo. Dobrze, że kwestie układów zbiorowych Związek postawił jako jedno z głównych zadań na rozpoczętą kadencję. Nie ulega jednak kwestii, że bez upowszechnienia ponadzakładowych układów zbiorowych nawet zbliżenie się do postulowanych w dyrektywie procentów jest kompletnie nierealne. Tym bardziej takie projekty, jak ten, który powstał w MRiPS powinny być omawiane i popularyzowane w Związku.

Pewnie można się było spodziewać także takiego wyniku w wyborach do Sejmu i Senatu. Sondaże raczej nie wskazywały na możliwość uzyskania samodzielnej większości przez PiS, choć dawały bardziej okazałe zwycięstwo. Powyborczych analiz jest wiele, więc zapewne nie będę odkrywczy, twierdząc, że PiS za bardzo skupiło się na walce o potencjalny twardy elektorat Konfederacji, zostawiając otwarte centrum dla PSL i Hołowni. Swoją drogą to porażka właściwie wszystkich „sondażowni”, z których część nawet spychała Trzecią Drogę poniżej ośmioprocentowego progu wyborczego dla koalicji. A to oczywiście oznaczałoby przy tym systemie liczenia głosów premię dla zwycięzcy.

Żadne badania nie przewidziały też takiej frekwencji. Powszechne i kosztowne akcje profrekwencyjne przeprowadzono w dużych miastach, w których przeważa elektorat antypisowski. Za ośmioletnimi rządami Zjednoczonej Prawicy stoją konkretne dokonania właściwie na każdym polu. Bezpieczeństwo energetyczne, militarne, ale przecież także ekonomiczne polskich rodzin znakomicie się poprawiło mimo bezprecedensowych plag w ostatnich latach. Być może więc niepotrzebnie w ostatnich tygodniach politycy PiS przyjęli konwencję lansowaną przez Tuska gry na emocjach. Dwa obozy wzajemnie straszyły się katastrofą. Siłą rzeczy przez osiem lat budowany obóz, który łączy niemal wyłącznie „antypisizm”, przeważył. Jak słusznie zauważył europoseł Jacek Saryusz-Wolski, w żadnym kraju unijnym (z wyjątkiem Węgier) jedna partia nie miałaby szans uzyskać samodzielnej większości. Z drugiej strony nie brakowało też hojnych obietnic. O ile w przypadku PiS można było jednak oczekiwać ich konsekwentnej realizacji, o tyle trudno zrozumieć, że wyborcy zawierzyli obietnicom opozycji, skupiającej przecież proaborcyjne feministki, lewicowego Zandberga i liberałów spod znaku Leszka Balcerowicza, który już sufluje Ryszarda Petru na ministra finansów. Zresztą nie trzeb było długo czekać. PiS po wygranych wyborach w 2015 roku przede wszystkim wziął się za wpływy budżetowe i to na wielu polach. Udało się – odejmując inflację – zwiększyć te wpływy o blisko sto procent. Tymczasem teraz już słyszymy, że pieniędzy brakuje, istnieje jakaś mityczna dziura Morawieckiego i z części propozycji trzeba się będzie wycofać, a część dotychczasowych zmienić. Zapewne jeszcze teraz usłyszymy, że w tak szerokiej koalicji nie można wszystkiego uzgodnić od razu, a mówiąc inaczej – nie można ognia pogodzić z wodą. Tyle tylko, że powinno to być oczywiste dla wszystkich dawno, dawno temu. Może więc na przyszłość trzeba postępować jak ów polityk z anegdoty z lat dziewięćdziesiątych, który podobno z rozbrajającą szczerością stwierdził w trakcie kampanii, że nic nie obiecywał i dotrzymał słowa…

Nic to. „Solidarność” musi robić swoje, tak przy negocjacyjnych stołach, jak i – jeśli potrzeba – swoje postulaty akcentując w akcjach protestacyjnych. Nową kadencję czas na dobre zacząć.

Jacek Rybicki

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej