Dialog, podstawa społecznej gospodarki rynkowej, przechodzi przez widmo kryzysu gospodarki
Rozmowa z Krzysztofem Doślą, przewodniczącym Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” przed konferencją „Dialog społeczny w czasach kryzysu”.
Rozmawia Artur S. Górski
– Region Gdański NSZZ „Solidarność” organizuje 9 marca br. konferencję „Dialog społeczny w czasach kryzysu”. Odbędzie się ona w ramach projektu „Dialog społeczny kluczem do rozwoju”. Jak funkcjonuje dialogu społecznego w naszym kraju? Czy kryzys przeżywa dialog, czy gospodarka?
– W społecznej gospodarce rynkowej dialog między przedstawicielami pracowników, pracodawców i rządem powinien mieć się jak najlepiej. Jest on jedną z podstaw modelu gospodarki, zapisanego w Konstytucji RP. Nadchodzący rok będzie czasem sprawdzania kondycji naszej gospodarki. Widmo recesji nieco się oddala. Ale nadal przechodzimy przez kryzys wywołany pandemią koronawirusa, skutkami obostrzeń i zawirowań na całym globie. W 2019 roku wydawało się, że jesteśmy na „prostej”. Tymczasem naszym udziałem stały się w 2020 i 2021 roku wydarzenia wcześniej niespotykane, związane z pandemią. Z kolei sytuacja wojenna za naszą wschodnią granicą postawiła kolejne wyzwania. Na gospodarkę oddziałuje od ponad roku stan napięcia po najechaniu Rosji na Ukrainę.
– Jest Rada Dialogu Społecznego, są wojewódzkie rady dialogu, w których uczestniczą związkowcy. Ma być powołany Urząd Generalnego Dyrektora Dialogu Społecznego. Czy trzeba przeformatować instytucjonalny dialog społeczny?
– Powinno dojść do zmiany formuły dialogu instytucjonalnego. Przed dekadą on właściwie zamarł. Było nowe otwarcie, czyli RDS. Jest jednak potrzeba umocowania tegoż dialogu w formule instytucji lokowanej wysoko w systemie. Ma powstać instytucja niezależna decyzyjnie i ekonomicznie, z własnym budżetem na zapewnienie warunków prowadzenia i rozwój dialogu społecznego, na podobieństwo Rzecznika Praw Obywatelskich, czy Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw. Uchwała, że będzie taka instytucja, nazwijmy ją Generalnym Dyrektorem, została przyjęta bez głosów przeciwnych przez partnerów dialogu – organizacje związkowe i organizacje pracodawców.
– Pracodawcy mają do przepracowania temat reprezentatywności i zdolności do zawierania układów branżowych. Mamy na Wybrzeżu Forum Okrętowe, ale jakie jest jego umocowanie do zawierania ponadzakładowych układów zbiorowych pracy?
– Związki zawodowe po 1989 roku realizują swoje zadania, reprezentują rzeszę ponad półtora miliona pracujących, związkowców. Negocjują dla wszystkich ludzi pracy, a tych jest kilkanaście milionów. Mimo to środowiska liberalne zarzucają nam niereprezentatywność, bo jakoby uzwiązkowienie jest niewielkie…
– We Francji do związków zawodowych należy 7 procent pracujących, a ich siłę pokazały np. ostatnio protesty, gdy na ulice wyszło ponad dwa miliony Francuzów…
– Właśnie. Chcemy dialogu, by nie trzeba było na ulice wychodzić. Zatem jest problem reprezentatywności, ale organizacji skupiających pracodawców. Nie mamy pewności, czy ich wnioski i opinie są sformułowane w imieniu istotnej grupy pracodawców. Nie można zawierać układów branżowych, ponadzakładowych o warunkach pracy, jeśli organizacja pracodawców reprezentuje mniejszość w danej branży.
– Znaczenie układów zbiorowych pracy polega nie tylko na tym, że są podstawą, obok dialogu, społecznej gospodarki. U naszych największych partnerów gospodarczych, w Niemczech, są one powszechne. Na nich opiera się silna gospodarka. W Polsce są praktycznie śladowe. Jakie są perspektywy ich upowszechnienia?
– Zasadą dialogu jest zaufanie i chęć do zawierania porozumień. Wygląda na to, że strona pracodawców w dialogu nie reprezentuje nawet ich połowy. Nie można przekonać pracodawców do zawierania układów. My, czyli związki zawodowe, chcemy być partnerem. W państwach Europy Zachodniej, tych najbardziej rozwiniętych, w Skandynawii, relacje w zakładach pracy regulowane są zawieraniem układów zbiorowych pracy. Najczęściej branżowe. U nas cieszymy się, jak zawarty jest układ zakładowy. Te ponadzakładowe, stanową margines, są niczym biały wieloryb (śmiech).
– Jest i trzecia strona dialogu, czyli rząd. W roku wyborczym pojawiają się i jeszcze pojawią rozmaite obietnice. Jest też doświadczenie. Obie główne siły polityczne rządziły lub rządzą po osiem lat. Powinniśmy zaufać tym, którzy deklarują wrażliwość społeczną, poszerzenie pakietów socjalnych i dialog, skoro mieli okazję się sprawdzić?
– Powiedzieliśmy sobie – dialog jest podstawą społecznej gospodarki. Za nami dwa trudne lata bycia pod presją obostrzeń związanych z COVID-19. Nie był to dobry czasu dla dialogu bo szybkie i nadzwyczajne decyzje były poza nim. Wracamy na normalne tory. Mamy dobrą pamięć i to, jak byliśmy traktowani przed 2015 rokiem. Tak, jak gdyby nas nie było…
– Tymczasem trwają od trzech miesięcy negocjacje w zespołach między rządem a NSZZ „Solidarność”. Czy to tylko gra, gdy nie ma finału…
– Trudno ocenić i wyrokować jaki i w jakiej perspektywie ów finał będzie. Patrzę optymistycznie i mam nadzieję, że postaramy się wspólnie doprowadzić do porozumienia. Rozmawia się zazwyczaj z kimś, kto chce słuchać i rozmawiać. Rozmowy z rządem nie są proste. Obóz rządzący nie jest monolitem. Pewne postulaty zostały załatwione, inne czekają. Udało się np. poruszyć odmrażanie wskaźnika naliczania zakładowego funduszu świadczeń socjalnych i doprowadzić do wzrostu wynagrodzenia minimalnego. Nazbyt niskie płace są barierą dla rozwoju.
– Scena polityczna, czyli strona rządowa, niebawem będzie zależała od werdyktu wyborców. Może dojść do zmiany sił w parlamencie, we władzach, do zmiany rządu. Co może przynieść perspektywa wyborów?
– Odwołam się do doświadczenia. Szczególnie druga kadencja rządów PO-PSL, czas wychodzenia z ówczesnego kryzysu wywołanego przez świat finansów, to był czas stawiania spraw na ostrzu noża. Przykład? Oto, gdy w Sejmie i Senacie trwała debata w sprawie wniosku „Solidarności” o przeprowadzenie referendum na temat proponowanego przez rząd wydłużenia wieku emerytalnego, wnioskodawcy, czyli lidera „Solidarności” Piotra Dudy nawet nie wpuszczono na salę obrad Senatu.
– Bo atmosfera była gorąca, a na Wiejskiej zgromadziło się kilka tysięcy związkowców. Premier Donald Tusk mógł się obawiać konfrontacji, jak i marszałek Senatu Borusewicz…
– Tacy strachliwi… Do Senatu w 2012 roku przyszła kilkuosobowa delegacja. Związkowcy chcieli rozmawiać o decyzji senatorów na temat podwyższenia wieku emerytalnego. Uniemożliwiono zabranie głosu przedstawicielowi dwóch milionów Polaków, podpisanych pod referendalnym wnioskiem. Sprawy dotyczące milionów rodaków, powinny – w mojej ocenie, być rozstrzygane z udziałem ludzi. Donald Tusk może sobie deklarować, że słucha głosu Polaków i chce poważnie nas traktować. Nie jesteśmy, jak nas wtedy nazywano, pętakami.
– Za plany podniesienia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 67 lat PO zapłaciła porażką w wyborach w 2015 roku.
– Dlatego, że dialogu nie było. Żadna obywatelska inicjatywa nie zyskiwała wówczas poparcia rządzących. Dzisiaj wsłuchuję się w głosy płynące z rozmaitych spotkań, m.in. tych z udziałem Donalda Tuska. Przypomina mi się powiedzenie z czasów minionych: „Jeśli partia mówi, że zabierze to zabierze. Jeśli mówi, że coś da, to mówi”. Powtarzamy – jako „Solidarność” od roku 1980, że trzeba słuchać obywateli, a nie przekonywać, że nasze postulaty są „szkodliwe i grożą załamaniem finansów”. Możemy się różnić w wielu sprawach, ale w sprawie praw pracowniczych i w ich obronie jesteśmy solidarni, z poczucia sprawiedliwości. Oby nie było sytuacji, że związkowiec, reprezentant ludzi, który przyszedł w czasie obrad do Sejmu, do Senatu, do innego urzędu, gdy ten pracuje, zastał zamknięte przed nim drzwi.
Tekst za: Gazeta Gdańska/Wybrzeze24.pl z 2 marca br.