Andrzej Kołodziej: wybory rozstrzygną o tym, jaka i czyja będzie Polska

Fragment rozmowy z Andrzejem Kołodziejem, przewodniczącym strajku w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni w 1980 r., wiceprzewodniczącym MKS w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, sygnatariuszem Porozumień Sierpniowych, jednym z organizatorów (1984 r.) Solidarności Walczącej w Trójmieście, prezesem Fundacji Pomorska Inicjatywa Historyczna, członkiem partii Wolni i Solidarni, kandydatem PiS do Sejmu w okręgu gdyńsko-słupskim.

Andrzej Kołodziej (pierwszy z lewej) z Krzysztofem Doślą przewodniczącym ZRG NSZZ „Solidarność” (fot. M. Kuzma)

– Kandydowanie Andrzeja Kołodzieja w wyborach jest spowodowane przemyśleniami, obserwacją sceny politycznej czy podyktowane impulsem? 

– Sytuacja jest wyjątkowa. Październikowe wybory rozstrzygną o tym, jaka i czyja będzie Polska. Czy będziemy sami rządzić, czy też siły zewnętrzne będą się wtrącały i dyktowały nam sposób urządzania naszego państwa. Jednymi słowy – czy będziemy suwerenni, czy też zarządzani według wskazówek płynących z Berlina, jak chciałaby Platforma Obywatelska. Moi przyjaciele nie ukrywają, że przyda się moje doświadczenie w działalności społecznej i politycznej. To jest mój „kapitał”.

– Ten kapitał to doświadczenie walki, pewien indywidualizm i niemała doza odwagi. Polityka rządzi się jednak innymi regułami, szczególnie w wydaniu partii o silnej, dominującej roli jej szefa. Trzeba będzie głosować en bloc i nie będzie miejsca dla solisty?

– Były różne etapy życia i wybory – nie tyle polityczne, aby zachować twarz i przekonania, jednoznacznie niepodległościowe. Z tego wynikała moja antykomunistyczna postawa i działalność w WZZ, podczas strajku, w Solidarności Walczącej. Nie jestem radykałem, ale do 1988, a nawet do 1989 roku, panowały inne warunki, inne zasady i były konsekwencje. Przeszliśmy przez więzienia, było wyrzucanie z kraju. Nie mieliśmy masowego poparcia. Ale uwaga – dobrze gram w drużynie, kiedy cel jest jasny i ważny, dogaduję się z ludźmi (śmiech). Potrzebna jest mobilizacji, gdyż trzeba wybrać „bezpieczną przyszłość Polski”, jako miejsca do życia.

– Położenie geograficzne, nie przeniesiemy Polski w inne miejsce, sprawia, że znajdujemy się w strefie zgniotu między Rosją a Niemcami. Powinniśmy w takiej sytuacji trzymać z silnym partnerem?

– Żyjemy w warunkach niesprzyjających łagodnemu i spokojnemu rozwojowi naszego państwa. Mieliśmy niepodległe państwo, patrząc trzysta lat wstecz, łącznie 50 lat. Ani ze Wschodu, ani z Zachodu nie mieliśmy przyjaciół. W latach 70., gdy zaczynałem działalność z WZZ-tach, Polska jako PRL była faktycznie zarządzana z Moskwy. Dzięki naszej determinacji i międzynarodowej sytuacji udało się poradzić z kremlowską dominacją. Dzisiaj widzę niebezpieczeństwo rządzenia nami z Zachodu i próby ingerencji. Nie na to się umawialiśmy. Są zakusy mocarstwowe Niemiec.

– Niemieckie plany dominacji widać nie od dziś, a od wytworzenia politycznej próżni na początku lat 90., co na przykład objawiło się atrofią współpracy subregionalnej państw Europy Środkowej i Południowej…

– Po zejściu z orbity moskiewskiej mieliśmy rządy raz prorosyjskie, raz proniemieckie. Ostatnio, po odtajnieniu planów z 2011 roku, okazało się, że w koncepcjach obronnych Platforma i jej szef Donald Tusk planowali oddać Rosji pół Polski. Uważam, że na życzenie strategów niemieckich. W efekcie część Polski, na zachód od Wisły, trafiłaby pod skrzydła niemieckie. W latach 2010–2012 minister Sikorski uznał, że kanclerz Angela Merkel i Niemcy pełnią w Europie rolę niezastąpioną, apelował w Berlinie o niemieckie przywództwo Unii Europejskiej.

(cała rozmowa z Andrzejem Kołodziejem ukaże się w październikowym Magazynie Solidarność)

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej