17 września 1939 r. Bolszewicki nóż wbity w plecy walczącym oddziałom

17 września 1939 roku wielkie siły Armii Czerwonej runęły na Polskę, walczącą rozpaczliwie i w osamotnieniu, z Niemcami. Na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku pomiędzy III Rzeszą Niemiecką i Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich, w zgodzie z jego tajnym protokołem, totalitarne państwa postanowiły o podziale stref wpływów, de facto o rozbiorach i rozporządzeniu niepodległością Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii i Rumunii. Sowiecka nawałnica pogrzebała szanse przedłużenia w miarę skutecznego oporu. Wojny sowietom polski rząd nie wypowiedział – uciekł z pola walki.

W wyniku II wojny światowej utraciliśmy suwerenność na 50 lat, połowę terytorium, życie straciło 6 milionów obywateli II RP. Straty w gospodarce, kulturze i sztuce niepowetowane. Czy musiało do tego dojść? Czy mieliśmy jakiekolwiek szanse? Czy nasza dyplomacja wykonała należycie swe zadania?

Klęską narodu stawało się nie to, że wojna była przegrana, bo inaczej być nie mogło, a to, że wojsko nie mogło się bić, tak jak tego nadzieje i ambicje narodu oczekiwały, a przeznaczenie i honor wojsk wymagały

– dowódca Armii „Kraków” gen. Antoni Szylling w „Moje dowodzenie w roku 1939”. 

Piękne było lato 1939 r., ale z dnia na dzień nieuchronnie zbliżał się kataklizm. Od maja 1939 r. nasz wywiad ostrzegał, że Niemcy prą ku kolejnej wojnie, i że ta wojna będzie.

Diabelski Pakt

Współpraca polityczna, militarna i gospodarcza III Rzeszy i ZSRS, trwająca od układu z Rapallo (z 1922 r.) doprowadziła do upadku odbudowaną z trudem państwowość i zadecydowała o losach narodu polskiego na pół wieku.

Zawarty 23 sierpnia 1939 r. pakt nazistowsko-sowiecki utworzył w Europie nową polityczną konfigurację. Został zawarty przeciwko głównym graczom Wielkiej Brytanii i Francji. Skończył się wersalski ład. Brytyjczycy i Francuzi musieli się z tym pogodzić lub „zagrać” na wojnę. Jej wybuch paradoksalnie przyśpieszył ów zbrodniczy pakt, a w ich interesie była wspólna niemiecko-sowiecka granica (o wojnę między III Rzeszą a ZSRS w tej sytuacji byłoby łatwiej).

Kończył się porządek wersalski. Wielka Brytania w obronie więdnącego imperium szła jeszcze w 1938 r. na układy z Hitlerem, ale od wiosny 1939 r. parła ku wojnie, tyle, że sama nie miała zamiaru wyruszać jako pierwsza. Tym bardziej, że wnet znalazł się „ochotnik” do samobójstwa – nasza II RP. Wobec Polski Anglia prowadziła politykę perfidną wpychając nas w wojnę. Polityka sanacji do wiosny 1939 r. była zgoła odmienna. Relacje z Niemcami były poprawne. Wzięliśmy, co było kardynalnym błędem, udział w podziale Czechosłowacji. Od września 1938 r. (konferencja w Monachium) realizował się scenariusz Hitlera, określony dobitnie po konferencji monachijskiej przez lorda Admiralicji sir Winstona Churchilla: „Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak”.

Udzielona nam bezwartościowa gwarancja angielska (bez konkretu na czym owa gwarancja miałaby polegać) przy jednoczesnej co najmniej niechęci Francji do rządów sanacyjnych (nasze relacje z Francją po 1926 r. uległy zdecydowanej redukcji, nie bez powodu tam znalazła azyl antysanacyjna opozycja z gen. Sikorskim) niestety przekreśliła wszelkie inne koncepcje. W tym czasie propaganda zapewniała, a władze II RP uwierzyły, że jesteśmy mocarstwem. Jednak wektory polityki uległy zmianie.

28 kwietnia 1939 r. kanclerz Adolf Hitler oświadczył, że układ angielsko-polski sprzeczny jest z układem niemiecko-polskim z 1934 r. i zerwał pakt o nieagresji z Polską. Führer Niemiec i NSDAP w przemówieniu tego dnia ani słowem nie zaatakował sowietów. Stanisław Cat-Mackiewicz zauważył, że „Hitler dla likwidacji Polski pójdzie razem z bolszewikami, obracając się potem przeciw Zachodowi zapewni sobie pokój na granicy bolszewickiej”.        

Nie udało się „senatorom” udaremnić rozbioru państwa, ani zapewnić realnej pomocy wojskowej ze strony Francji i Wielkiej Brytanii. Gwarancja angielska, dana 31 marca 1939 r. była manewrem dyplomatycznym w obronie własnych interesów. Jednak Polacy wierzyli, jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz, że „Anglia przez dobroć serca, przez sympatię dla nas, przez idealizm chciała nas ratować bezinteresownie.”

Teatr wojny

Podstawą polityki polskiej dyplomacji i wojskowych było błędne założenie, że angielskie gwarancje i odnowiony sojusz z Francją odstraszą Hitlera od rozpoczęcia wojny, a jeśli ona wybuchnie – wnet uderzy Francja na linię Zygfryda, a my pomaszerujemy do Berlina i Królewca (wg. wizji Józefa Becka, snutych jeszcze 3 września 1939 r.). Tymczasem, wepchnięci w wojnę, zostaliśmy pozostawieni sami sobie.

Warszawa, 3 września 1939 r. Ludność Warszawy sformowała wielki pochód na wieść o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję (NAC)

Nie dało się trzymać teatru wojny jak najdalej od Polski. A była to wojna jakiej dotychczas świat nie widział – także przez pryzmat metody jej prowadzenia. Polska stała się pierwszą ofiarą, na dodatek źle przygotowaną przez Naczelnego Wodza (Głównego Inspektora Sił Zbrojnych). Wojska ustawione wbrew sztuce wojennej wzdłuż granic – z Niemcami niezwykle rozległych od Prus Wschodnich po Karpaty po rozbiorze Czechosłowacji, wąskim pasem. Do tego nieudolnie dowodzone bez planów przez „legunów”. Szans na obronę ani na kontratak wojska te nie miały, kiedy pancerne zagony wroga przełamały wątłe linie, a najeźdźcy wyszli na tyły naszych wojsk. Było to iście samobójcze ustawienie i absurd operacyjny dyletantów. Zabrakło nam kogoś miary gen. Tadeusza Jordan Rozwadowskiego, ale ten wszak został zgładzony po zamachu majowym, gen. Hempela (postrzelonego na polowaniu w 1932 r., bo miał zbyt dużą wiedzę z Hauptkundschaftstelle), a gen. Józef Haller po 1926 r. był szykanowany przez piłsudczyków i odsunięty od spraw wojskowych.

Naiwny i oparty na nierealnych założeniach teatrum wojny plan obrony „Zachód” został opracowany w błyskawicznym tempie dopiero wiosną 1939 r. Marszałek Śmigły-Rydz zatwierdził go w dwa tygodnie, nie przeprowadzając manewrów ani gier wojennych. Nie było żadnego planu alternatywnego. Do tego opóźnienie pod naciskiem Anglii i Francji mobilizacji, przyczyniło się do fiaska tzw. armii odwodowej. Zapanował chaos nie do wyobrażenia i co trzeci zmobilizowany nie trafił do swego przydziału.

Czy można było zastosować sensowną koncepcję prowadzenia wojny obronnej, skoro dowodzenie nad armią od 1926 r. spoczywało w rękach „legunów”, którym brakowało wojskowego kunsztu i wojskowych szkół oraz doświadczenia dowodzenia wielkich związkach taktycznych? Tak, jedną z nich opisał płk Marian Porwit, dowódca Odcinka Zachodniego Obrony Warszawy, odsunięty po 1926 r. od wpływu na dowodzenie. Zawierała ona założenie, że walczymy samotnie i należy zaplanować optymalne starcie, wielką bitwę, z zaangażowaniem niemałego przecież potencjału WP (w 1939 r. nie został on wykorzystany). Wielka bitwa obronna miałaby być rozegrana w oparciu o rzeki Wisłę, Narew i San, o twierdzę Modlin i Warszawę oraz umocnienia Ossowca.

Żołnierze i oficerowie krwawili za nieudolność generałów i pułkowników, którzy nie potrafili zrozumieć i zrealizować przesłania ich patrona. Nie można bowiem pominąć Józefa Piłsudskiego, od maja 1926 roku (do śmierci w 1935 r.), architekta polskiej polityki obronnej i zagranicznej. Trafna wydaje się jego wskazówka: „polityka Polski to stosunek do sąsiadów, to jest do Niemiec i do Rosji, że tylko ten stosunek jest istotny i ważny” oraz „zdążamy do wojny i trzeba dołożyć wszelkich starań, aby Polska weszła do wojny nie pierwsza, lecz możliwie ostatnia”.

Namaszczeni przez Piłsudskiego legionowi spadkobiercy, zmieniając wektory polityczne, nie kierowali się wskazówką, że Polska powinna wejść do wojny możliwie późno, w myśl powiedzenia: „dobrze broni interesów nie ten kto pierwszy strzela, lecz ten kto ostatni ma karabin w garści”. W „puli” było nasze życie.

Sowiety wkroczyły!

Wieczorem 16 września 1939 r. do oddziałów sowieckich w strefie przygranicznej z Polską dotarł tajny rozkaz nr 16634 marszałka Klimenta Woroszyłowa: „Uderzać o świcie siedemnastego!”. O świcie 17 września 1939 r. na bohatersko walczącą z nazistowskimi Niemcami, osamotnioną Polskę, runęła Armia Czerwona.

Oficjalny pretekst agresji był zawarty w nocie dyplomatycznej, przekazanej ambasadorowi RP w Moskwie Grzybowskiemu o godz. 3 nad ranem 17 września 1939 przez tow. Potiomkina, zastępcę Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych. Zamieszczono w niej kłamliwe oświadczenie o rozpadzie państwa polskiego, konieczności ochrony mienia i życia Ukraińców i Białorusinów oraz „uwalnianiu ludu od wojny”. Związek Sowiecki uznał wszystkie układy zawarte z Polską, w tym traktat ryski z 1921 r. i pakt o nieagresji z 1932 r., za nieobowiązujące, gdyż zawarte z nieistniejącym państwem.

Bez wypowiedzenia wojny oddziały agresora ruszyły ku linii Bugu i Narwi, gwarantowanej ZSRS przez pakt z III Rzeszą. Sowieckie siły pierwszego rzutu były potężne – 9 korpusów i 1 dywizja piechoty, 4 korpusy i 1 dywizja kawalerii, 2 korpusy i 12 brygad czołgów, czyli ok. 600 tys. żołnierzy, blisko 4,5 tys. czołgów i 3 tys. samolotów. Jednostki te posiadały więcej czołgów niż Wehrmacht, atakujący nas 1 września 1939 roku i więcej samolotów niż Luftwaffe na froncie polskim.

Polacy, którzy trwali  w przekonaniu, że mają wytrzymać dwa tygodnie nim Francuzi, wsparci brytyjskim lotnictwem, przekroczą granicę zachodnią Niemiec, aby przegrupować się, przy wsparciu odwodów jako armia odwodowa / rezerwowa, na wschód od linii Wisły i Sanu, mieli zadanie nie do wypełnienia – powstrzymania dwóch potężnych wrogów.

Mniejszości narodowe zamieszkujące II RP bez wyjątku okazały się nielojalne – Niemcy tworzyli samoobronę i V kolumnę, Ukraińcy dezerterowali i dopuszczali się już w 1939 r. mordów na żołnierzach i urzędnikach, Żydzi poparli Sowiety i wstępowali do milicji, Litwini zrazu zduszeni przez bolszewików, po 1940 r. brali udział w eksterminacji polskich elit (Ponary).

Armia Czerwona dokonała od razu zbrodni wojennych na wziętych do niewoli oficerach wojska, policji, KOP, mordując jeńców i masakrując ludność polską. Wbrew konwencji genewskiej, której Sowiety zresztą nie podpisały, żołnierzom polskim odmówiono statusu jeńców wojennych.

Nowy podział stref wpływów doprowadził do zniszczenia II Rzeczpospolitej. Ustanowienie wspólnej niemiecko-sowieckiej granicy zbliżyło do siebie państwa, rządzone przez dyktatorów i paradoksalnie – będące w wymuszonej nieagresji od 17 lat, od Rapallo, przepojone poczuciem krzywdy po Wielkiej Wojnie. 

Wepchnięci w wojnę pustymi deklaracjami Anglików i obietnicami Francuzów, zostaliśmy pozostawieni sami sobie, otoczeni ze wszystkich stron, jedynie z wąskim przesmykiem do Rumunii i Węgier.  Francja i Wielka Brytania nie zaczęły ofensywy za linię Zygfryda. Po obu stronach granicy pojawiły się transparenty: „Nie będziemy strzelać”.

Walka i ucieczka

17 września 1939 roku Warszawa, w poczuciu samotności, walczyła. 6 i 7 września 1939 r. stolicę opuścił w pośpiechu i bez planów ewakuacji sanacyjny rząd, Wódz Naczelny i inni dostojnicy sanacyjni. Rydz-Śmigły utracił możliwość dowodzenia, łączności i oceny sytuacji. Naczelny Wódz (!) opuścił Warszawę już 7 września 1939 r. tracąc możliwość dowodzenia i wiarę w naszą armię znacznie szybciej, niż zrobili to nasi sojusznicy. Honoru własnego nie uratował.

Padła wątła koncepcja obrony na południowym wschodzie, na przedpolach Lwowa i koncept „armii rezerwowej”. Bronił się Hel i Kępa Oksywska, Trwał Lwów i Grodno, ale Górny Śląsk oddano bez walki. Próby kontruderzenia a nawet marszu w kierunku na słabo broniony Berlin były niemożliwe ze względu na chaos w dowództwie.

Polski żołnierz, mimo chaosu, bił się wspaniale. Westerplatte, Hel, Wizna, Kępa Oksywska, Warszawa, Wytyczne, Kock, Mokra, Grodno. Walczyli i ginęli najlepsi z najlepszych, pozostawieni sami sobie, opuszczeni przez naczelne dowództwo, których zdradzili politycy i ich sojusznicy. Ginęli lub szli w niewolę oficerowie, nawet generałowie, którym nie do wyobrażenia była rejterada z pola walki. A nawet jeśli raz stchórzyli – starali się odkupić winę, jak gen. Juliusz Rómmel. Inni – jak niejaki Stefan Dąb Biernacki – gen. dyw. (zdegradowany i wyrzucony z WP), uciekli z pola bitwy i własne tchórzostwo przerzucili na żołnierzy.

19 września 1939 r. Brześć n. Bugiem

Gdy 17 września 1939 r. rano do Naczelnego Wodza marszałka Śmigłego-Rydza dotarła informacja o wkroczeniu Armii Czerwonej wydał on dyrektywę ogólną, w której nakazywał wycofywanie się wojsk w kierunku na Węgry i Rumunię i… unikania walk z sowieckim najeźdźcą! Czy nasi oficerowie i żołnierze mieli negocjować z bolszewicką tłuszczą? Skutek: 21 tysięcy przestrzelonych czaszek, w Katyniu, Smoleńsku, Twerze, Ostaszkowie, Starobielsku – kulami w potylicę,

Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadania Warszawy i miast które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii. 

W wojnie z bolszewikami 1919-1921 gen. Edward Śmigły-Rydz (po wejściu w życie ustawy umożliwiającej uzupełnienie nazwiska o pseudonim Edward Rydz, który od 1912 r. używał pseudonimu „Śmigły”, zmienił nazwisko na Rydz-Śmigły) okazał się sprawnym dowódcą polowym i został kawalerem Krzyża Srebrnego Orderu „Virtuti Militari”. Jednak lata późniejsze, zwalnianie z wojska znakomitych oficerów po 1926 r. i zbytnie hołubienie legionowych legend oraz ich nadzwyczaj wysokie uposażenie, a szczególnie błędny koncept wojenny (koncept, bo Polska nie miała planów wojny, które przygotowałby Sztab Generalny) oraz rejterada z walczącego Kraju zasługuje na określenia „kompromitacja” i „hańba”.

Rząd i prezydent Mościcki opuścili walczącą Polskę przed północą z 17 na 18 września 1939 r. Ucieczka trwała do 18 września, do godzin porannych. Z przejścia granicznego w Zaleszczykach, z mostów na Prucie i na Czeremoszu w Kutach nie popłynęły już żadne rozkazy. Wśród uciekających był odpowiedzialny za kształt polskiej polityki zagranicznej minister Józef Beck oraz odpowiedzialny za niefortunny plan wojny obronnej marszałek Śmigły-Rydz. Ten ostatni mógłby z honorem zginąć, wycofywać się strzelając do wroga, walcząc z sowietami lub pozostać w konspiracji, a co najmniej wyznaczyć swego następcę – cokolwiek innego. Wybrał haniebną ucieczką.

Wojskowi, żołnierze KOP, stojąc na moście w Kutach do granicy w Zaleszczykach, nie wierzyli, że Mościcki, prezydent RP, premier Sławoj Składkowski a przede wszystkim „hetman” Wódz Naczelny marszałek Rydz-Śmigły mogliby uciekać z walczącej Ojczyzny. Pułkownik Ludwik Bociański na granicznym moście zastąpił drogę limuzynie Edwarda Śmigłego-Rydza. Wyjął broń i w rozpaczy targnął się na swe życie.

A jak zachowali się inni? Król Norwegii Haakon VII, ukrył się w twierdzy i mimo braku poparcia części rodaków (Norwegowie w swej części – jak wiele innych narodów od Ukraińców po Amerykanów, popierali narodowy socjalizm) zarządził zbrojny opór wobec niemieckiej inwazji. Wraz z częścią lojalnego mu wojska ewakuował się do Wielkiej Brytanii, jest symbolem norweskiego oporu mimo kolaboracji premiera Vidkuna Quislinga. Aleksandros Korizis, premier Grecji w 1941 r. w obliczu beznadziejnego oporu przeciwko inwazji Niemców popełnił samobójstwo. Kurt von Schuschnigg, kanclerz Austrii po aneksji w 1938 r. był więziony w obozie przez reżim Hitlera, podobnie jak były prezydent Francji Albert Lebrun oraz premierzy Édouard Daladier i Léon Blum.

Chwała Bohaterom, wieczna hańba dezerterom

Pozostali w dobrej pamięci 1939 roku major Henryk Dobrzański (Hubal), kpt. Franciszek Dąbrowski, kpt. Władysław Raginis, generałowie Antoni Szylling, Franciszek Kleeberg, Tadeusz Kutrzeba, Władysław Langner, pułkownicy Stanisław Maczek, Stanisław Dąbek i wielu innych, walecznych oficerów i żołnierzy Rzeczpospolitej, tych, po których zostały nieśmiertelniki, karty poległych i jak na wojnie bywa – w szczerym polu krzyż.

Spory historyczne i polityczne będą zapewne trwały nadal. O ile w latach PRL trzeba było szukać przeciwwagi dla reżimowej historiografii i propagandy to dziś warto dopuścić opinie, nie tyle nazbyt krytyczne, co uzasadnione. W czasach konfliktów nie trzeba miłych słów. Polityka życzeniowa to zguba. Trzeba nam zdolnych dowódców, walecznych żołnierzy i mądrych dyplomatów. Polska w 1939 roku nie była skazana na klęskę – niestety, nie wykorzystano naszego instrumentarium i potencjału sił. W ręce Niemców i Sowietów wpadły: większość Skarbu Narodowego, nowo zbudowany Centralny Okręg Przemysłowy, a nawet akta wywiadu i kontrwywiadu. Nasze „mocarstwo” zawaliło się w 6 dni! Nie było nawet komu podpisać aktu kapitulacji…

W Teheranie w 1943 r. i w Jałcie w 1945 r. alianci zachodni bez oporu pozwolili, by na wschód od Łaby, po granice Grecji, zapadła żelazna kurtyna. Nie mieli zamiaru dotrzymać słowa danego nie tyle politykowi bez znaczenia Beckowi i Rydzowi-Śmigłemu, ale i generałowi Władysławowi Sikorskiemu. A propos: kiedy będzie nam dane spojrzeć na śmierć generała Sikorskiego w Gibraltarze, w zamachu 4 lipca 1943 r. poprzez utajnienie na sto lat angielskie archiwa (o zgrozo! nawet archiwum naszego wywiadu zostało przejęte i utajnione przez Brytyjczyków)? Ale im przecież nie zależy skoro najpierw podżegając do wojny wydali nas Hitlerowi, współdziałali w zamachu (vide Kim Philby), a potem starając się zadowolić satrapę Stalina, wepchnęli nas w łapy Kremla.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej