Stypendyści o „Solidarności”: Piotr Kaczorowski
Od 2020 roku stypendyści Funduszu Stypendialnego NSZZ „Solidarność” piszą krótkie prace zatytułowane Moje spotkanie z NSZZ „Solidarność”. Poniżej prezentujemy pracę Piotra Kaczorowskiego.
Moje spotkanie z NSZZ „Solidarność”
O organizacji związkowej NSZZ „Solidarność” po raz pierwszy usłyszałem podczas lekcji historii w szkole, chociaż wcześniej, podróżując z rodzicami, nieraz widziałem charakterystyczne symbole umieszczone na budynkach Trójmiasta – zwłaszcza przy okazji rocznic strajków grudniowych lub też w pobliżu Muzeum Solidarności w Gdańsku. Strukturami tej organizacji związkowej zainteresowałem się bliżej dwa lata temu podczas strajku nauczycieli w 2019 roku. Kończyłem wówczas szkołę podstawową i dużo mówiło się o Sekcji Oświaty NSZZ „Solidarność” oraz oczywiście o ZNP. Wówczas dowiedziałem się, że moi rodzice są członkami „Solidarności”, a więc tym bardziej interesowały mnie doniesienia medialne związane z jej stanowiskiem podczas wspomnianych strajków. Jednak w swojej pracy chciałbym cofnąć się do lat 80. Wiele słyszałem i czytałem o osobach internowanych. Były one w stanie poświęcić swoją wolność, spokojne życie z rodziną w imię wolnej Polski. Są nazwiska osób, które stały się symbolem „Solidarności”, jednak warto pamiętać, że za nimi stały tysiące działaczy – anonimowych członków walczących o niepodległość. Jedną z takich osób był Zygmunt Noga – mieszkaniec Starogardu Gdańskiego.
Pan Zygmunt urodził się 2 marca 1949 r. w Elblągu. Tam ukończył szkoły i rozpoczął pracę jako tokarz. W 1972 r. przeniósł się do stolicy Kociewia, podejmując pracę w Zakładach Naprawczych, a w 1979 r. w Zakładach Wyrobu Ogniw i Baterii Centra (Ema Elektron) w Starogardzie Gdańskim. W latach 1986–1989 pracował w Spółdzielni Transportu Wiejskiego w Starogardzie Gdańskim, a ostatnie 5 lat pracy zawodowej związał z Fabryką Mebli Okrętowych Famos. W 2004 roku przeszedł na rentę. Zmarł 10 lat później, 16 września 2014 r. W krótkiej notatce, którą odnalazłem w Internecie na temat Pana Zygmunta, uderzyła mnie informacja, że spędził prawie rok w Ośrodku Odosobnienia w Strzebielinku (13 XII 1981 – 9 XII 1982). Rodzicom udało się nawiązać kontakt z żoną Pana Zygmunta – Panią Gabrielą Nogą. Zgodziła się na spotkanie, więc udałem się do niej z moją mamą.
Przywitała nas bardzo miła i uśmiechnięta kobieta. Kiedy weszliśmy do jej domu, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się w oczy, był obraz „Jezu, ufam Tobie” wiszący w głównym pomieszczeniu. Na komodzie i półkach stało wiele zdjęć, figurek i różnych symboli religijnych, które kojarzyły mi się z mieszkaniem mojej babci. Sam jestem ministrantem, więc od razu poczułem się dobrze w tym mieszkaniu. O głębokiej wierze i religijności Pani Garbrieli przekonałem się także podczas rozmowy.
Pani Gabriela bardzo obrazowo opisywała wydarzenia, które zaczęły się, a raczej miały swój punkt kulminacyjny w tę strasznie mroźną noc z soboty na niedzielę 12/13 grudnia 1981 r. Od początku wzruszył mnie sposób, w jaki mówiła Pani Gabriela. Wówczas pomyślałem o rodzinach osób internowanych. O żonach działaczy, a w szczególności o dzieciach, o których bardzo rzadko się mówi. Teraz wiem, że to właśnie ich przeżycia dopełniają obrazu ówczesnych tragedii ludzkich. Powiedziała, że ok 2.30 w nocy przyszło dwóch milicjantów i zaczęli dobijać się do drzwi. Krzyczeli, że jeżeli nie zostaną wpuszczeni do środka dobrowolnie, to wyważą drzwi, więc Pani Gabriela otworzyła. Milicjanci zapytali, czy w jej domu jest jakaś kontrabanda, a następnie zaczęli przeszukiwać dom. Mimo że nie znaleźli żadnych ulotek ani innych dowodów działalności męża przeciw ówczesnej władzy, Pan Zygmunt został zabrany w kajdankach do milicyjnej nysy. Podczas przeszukania milicjanci byli bardzo agresywni, wyrzucali rzeczy osobiste z szaf, a obie córki: 5-letnia Beatka i 7-letnia Wioletka płakały. Próbowałem sobie wyobrazić moją młodszą siostrę, która jest teraz w wieku Beatki, jaki byłby to dla niej straszny widok – zakutego w kajdanki tatusia. Milicjanci nie chcieli udzielić żadnych informacji, gdzie zabierają Pana Zygmunta. Pani Gabriela przez ponad dwa tygodnie próbowała ustalić miejsce pobytu męża. Codziennie towarzyszył jej strach, czy jeszcze żyje. Najpierw udała się do komisarza w Starogardzie, który jej powiedział, że to gdańska milicja, a nie starogardzka go pojmała. Więc Pani Noga udała się do Gdańska. Tam dostała adres ośrodka dla internowanych w Strzebielinku. Pojechała więc do Strzebielinka, gdzie postarała się o widzenie ze swoim mężem. Do pierwszego widzenia doszło 31 grudnia, na które mogła wejść tylko żona. Podobne spotkania mogły mieć miejsce tylko raz w miesiącu i zawsze odbywały się pod nadzorem milicjantów, bez odrobiny prywatności. Kilka razy na takie spotkanie zabrała córki, ale pobyt w takim miejscu był dla nich zbyt traumatyczny. Wielokrotnie Pan Zygmunt namawiany był do podpisania współpracy. W lipcu do Pani Gabrieli przyszedł funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa i próbował ją przekonać, aby jej mąż podpisał tzw. lojalkę. Groził, że Pan Zygmunt nie wyjdzie z więzienia, jeśli nie podpisze. Pani Noga mówiła, że esbek próbował podłożyć podsłuch w mieszkaniu, ale mu się nie udało. Pan Zygmunt nie podpisał lojalki, a jego żona w pełni wspierała tę decyzję, mimo że było jej ciężko i pragnęła, aby rodzina mogła być znowu razem. Potem Pan Zygmunt, jak to określiła Pani Gabriela, wyszedł na „urlop” z więzienia na 2 tygodnie. To była ogromna radość, ale też ból, kiedy młodsza córka nie poznała taty, który wówczas miał gęstą brodę. W tym okresie musieli szczególnie uważać, aby nie podrzucono im żadnych ulotek. Po dwóch tygodniach Pan Zygmunt wrócił do Strzebielinka na ponad cztery miesiące. Cały ten czas przebywał w więzieniu bez wyroku i wiedzy, co będzie z nim dalej. Pani Gabriela żyła nadzieją, powierzając swój los opiece Matki Bożej. Samotnie zmagała się z wychowaniem córek, a mieszkali w domu, który wymagał remontu. Wspomina, że były osoby, które z rezerwą na nią spoglądały, a może i ze strachem, aby nie zostali posądzeni o kontakty z „wywrotowcami”. Byli też tacy, którzy w imię powiedzenia „głową muru nie przebijesz”, dziwili się, że Pan Zygmunt zostawił żonę i dzieci w imię „jakichś” idei. Był też czas, że Wioletka nie chciała chodzić do szkoły, gdyż dzieci śmiały się, że jej tata siedzi w więzieniu. Na szczęście wychowawczyni okazała jej dużo pomocy i wsparcia.
Moja rozmówczyni podkreślała, że nie czuje do tych ludzi żalu i nie chowa urazy. Jest dumna z męża, że się nie ugiął i mogli iść przez życie z podniesioną głową. Jednak dominującą rolę we wspomnieniach Pani Gabrieli pełnią dobrzy ludzie, którzy nieśli jej wsparcie duchowe, a nawet pomoc materialną. Tu nieodzowne były działania księży oraz organizacji kościelnych, jak Caritas.
9 grudnia 1982 r. Pan Zygmunt został zwolniony z ośrodka dla internowanych. Pani Noga, patrząc przez okno, opisywała, jak szedł ulicą w takim więziennym płaszczu i niedowierzanie mieszało się z ogromną radością.
Pan Zygmunt Noga został odznaczony Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski (2010 r.), a pośmiertnie Krzyżem Wolności i Solidarności, który odebrała jego żona w 2016 roku. Te oznaki uznania cieszą i są potrzebne. Niestety, czasu rozłąki z rodziną, życia w ciągłym strachu o swój los i los najbliższych nie zrekompensują.
Wizyta w domu Pana Zygmunta Nogi była dla mnie bardzo wzruszająca. Wierzę, że nie było to moje ostatnie spotkanie z „Solidarnością.
Piotr Kaczorowski
uczeń I Liceum Ogólnokształcącego
im. Marii Skłodowskiej-Curie w Starogardzie Gdańskim