Stypendyści o „Solidarności”: Piotr Czerwiński
Od 2020 roku stypendyści Funduszu Stypendialnego NSZZ „Solidarność” piszą krótkie prace zatytułowane Moje spotkanie z NSZZ „Solidarność”. Prezentujemy rozmowę Piotra Czerwińskiego z jego dziadkiem, Zbigniewem Lehrmannem, działaczem „Solidarności”, pracownikiem Biura Projektowo-Konstrukcyjnego Stoczni Gdańskiej
O początkach „Solidarności” najwięcej dowiedziałem się z rozmów z moim dziadkiem, który był aktywnym działaczem związku. Zawsze z dużym zainteresowaniem słuchałem jego opowieści o tej trudnej i bolesnej historii naszej Ojczyzny. Dzisiaj, korzystając z tego, że fala pandemii osłabła, udało mi się namówić dziadka na krótki wywiad.
– Kiedy rozmawialiśmy dziadku o celach „Solidarności”, o Twojej działalności, unikałeś tematu stanu wojennego.
– To jest długi temat, Piotrusiu. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że ciebie to zainteresuje. Nie mam nic do ukrycia.
– To od czego zaczniesz?
– Działalność opozycyjną w stanie wojennym postaram się opowiedzieć ci bardzo skrótowo. Po wkroczeniu zomowców do Stoczni Gdańskiej wyciągano nas brutalnie z pomieszczeń i odsyłano do domów. Nie godząc się z tym, co się stało, musiałem działać. Przez pierwsze dni dużo czasu spędziłem pod pomnikiem Poległych Stoczniowców „bratając” się z żołnierzami, naklejając na czołgi plakietki „Solidarność”. Działacze Krajówki (ci, których nie aresztowano) nawoływali do biernego oporu. I tak wpadłem na pomysł, aby napisać własnoręcznie ulotki (właśnie o biernym oporze), które wieczorami, podczas godziny milicyjnej, rozklejałem po klatkach schodowych.
– Nie bałeś się?
– Bałem się, ale liczyłem na swoją kondycję. Było to przecież 40 lat temu. Poza tym uczestniczyłem w manifestacjach rocznicowych i innych, np. przemarszach z kościoła św. Brygidy czy z kościoła Mariackiego. Brałem również czynny udział w akcji rozbicia oficjalnego 1-majowego pochodu zorganizowanego przez byłe władze komunistyczne w okolicy Traugutta i Smoluchowskiego, gdzie zgromadzono ogromne siły ZOMO, które brutalnie potraktowały uczestników tej akcji. Wielu zostało pobitych i aresztowanych. Miałem też wiele nocnych spotkań z Alojzym Szablewskim i kolegami z opozycji.
– Przecież pracowałeś. Jak to wszystko łączyłeś?
– No, niestety, wtedy nie pracowałem. Miałem zakaz wstępu do stoczni przez trzy miesiące bez wypowiedzenia. Kiedy otrzymałem pozwolenie na ponowne przystąpienie do pracy, natychmiast zawiązaliśmy wraz z Jurkiem Czarnieckim i Grzegorzem Matulewiczem Tajną Komisję Wydziałową, oczywiście jako „Solidarność”. Mieliśmy ścisły kontakt z Tajną Komisją Zakładową Stoczni Gdańskiej (TKZ SG) poprzez kontakt z Alojzym Szablewskim. Ponadto na poszczególnych wydziałach (nasz wydział RN, czyli Biuro Projektowo-Konstrukcyjne, liczył ponad 500 osób) mieliśmy tzw. łączników, bez których byłoby ciężko. Wnosiliśmy do stoczni i rozprowadzaliśmy „Rozwagę i Solidarność” oraz inne podziemne pisma. Zbieraliśmy składki członkowskie. Było to dobrze zorganizowane, a członkowie oddani i ofiarni. Składki (poza zapomogami) przekazywaliśmy przez Alojzego do TKZ SG. Część składek przeznaczona była na zapomogi dla naszych pracowników zwolnionych i będących bez pracy.
– Czyli to była typowa praca związkowa?
– Masz rację, ale niebezpieczna i stresująca. Poza tą typową pracą związkową przeprowadzaliśmy wiele akcji. Nie będę ich dzisiaj wszystkich wymieniać. Skupię się na najbardziej według mnie spektakularnych, czyli wiecach organizowanych przez nas w holu budynku podczas przerw. Przy bardzo dużej frekwencji staliśmy w ciszy, aby na zakończenie odśpiewać „Mazurka Dąbrowskiego”. Uczestnicy byli bardzo zbudowani, a „czerwoni” wściekli.
– Chciałbym Cię jeszcze zapytać, czy byłeś podejrzewany o działalność podziemną?
– Myślę, że tak. Ponieważ byłem kilkukrotnie przesłuchiwany przez oficerów SB oraz komisarza stoczniowego, płk. Marchewkę.
– Czy coś im powiedziałeś?
– Podczas tych przesłuchań nikogo nie zdradziłem, do niczego się nie przyznałem oraz nic nie podpisywałem. Jednak nie było to przyjemne. Przyniosło mi wiele nieprzyjemności szczególnie ze strony Marchewki, który podczas przesłuchań był ordynarny, wulgarny i bez osobistej kultury. Jego celem było nastraszyć, opluć, poniżyć. Podam ci tylko jeden przykład, powiedział do mnie: „…wasza nienawiść do komunizmu to przez to, że jesteś szwabem” (odnosił się do mojego nazwiska)…
– A warto było działać?
– Oczywiście. Bóg, Honor i Ojczyzna to hasło, które było naszą podporą. Myślę, że byliśmy zgraną, dobrze zorganizowaną grupą, hermetycznie zamkniętą, którą podejrzewano, a ku „ich” rozpaczy nie udało się jej rozpracować.
– Dziadku, a nie żałujesz tego czasu, który dałeś „Solidarności”?
– Nie żałuję niczego. Nie robiłem tego dla osobistej satysfakcji, lecz tak jak mi serce podpowiadało. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie było mi miło, kiedy otrzymałem status działacza opozycji czy Krzyż Wolności i Solidarności. Ale tu cię zaskoczę. Największą dla mnie satysfakcją była opinia p. Bogdana Pietruszki na temat mojej działalności przedstawionej w zeznaniu do IPN:
„Do całej treści opisu działalności kolegi Zbigniewa nie znalazłem ani jednego szczegółu o jakimkolwiek zmyśleniu. Był osobą wówczas (w czasach pogardy człowieka) życzliwą dla osób o poglądach dla Niego zawsze niezmiennych, co dawało innym kolegom rękojmię pewności i odpowiedzialności całej działalności. Był w stałym kontakcie z Alosiem Szablewskim i całą grupą kolegów działającą przeciwko ówczesnej władzy. Kiedy pojawiły się pierwsze narysowane przeze mnie szkice pomnika Poległych Stoczniowców nie było dnia, w którym nie uczestniczyłby w ramach prac dążących do jego budowy. Obecny był we wszystkich strajkach i zgromadzeniach, zazwyczaj nielegalnych, był jednym z tych kolegów, który nosił w sobie wiarę w słuszność wszystkiego tego, w co zaangażowaliśmy naszą pamięć o historii polskich powstań narodowych i słuszność kontynuacji w czasie, który dziś uważamy, że było to konieczne do budowy czegoś lepszego i uczciwego”.
– Dziadku, dziękuję Ci za ten wywiad. Myślę, że to ciekawa lekcja dla mnie. Jestem z Ciebie dumny.