Prezentacja wyróżnionych wypowiedzi stypendystów 2022

Wywiady, teksty m. in. o Alinie Pienkowskiej, Kazimierzu Zimnym, Bogdanie Olszewskim, Janie Koziatku, Wandzie Lemanowicz

Kapituła Funduszu Stypendialnego NSZZ „Solidarność” w Gdańsku informuje, że 29 sierpnia 2022 r. przyznano wyróżnienia tegorocznym stypendystom, za prace: „Moje spotkanie z NSZZ „Solidarność”. Zgodnie z regulaminem Funduszu, uczniowie składający wniosek o stypendium są zobowiązani do załączenia pracy na ten temat.

Informujemy, że przyznaliśmy 7 wyróżnień (w kwocie 500 zł). Wyróżnieni stypendyści to:

  • Dawid Jokiel z Gdańska – wywiad z Wandą Lemanowicz, przewodniczącą Regionalnej Sekcji Emerytów i Rencistów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.
  • Julia Kwaśnik z Tczewa – historia Andrzeja Kaszuby i Leszka Lamkiewicza, fabryka „Polmo” w Tczewie w tle.
  • Cezary Matuszewski z Gdyni – opowieść o dziadku Janie Koziatku, jednym z założycieli „S” w Stoczni Gdańskiej i jego internowaniu.
  • Mikołaj Pędzich z Gdańska – historia dziadka Zygmunta Kowalskiego – przewodniczącego S w GS w miejscowości Świętajno k. Szczytna na Mazurach, wspomnienia o stanie wojennym.
  • Emilia Sanecka z Gdyni – tekst o legendarnej działaczce „S” – Alinie Pienkowskiej.
  • Grzegorz Szymański z Gdańska – opowieść o babci – nauczycielce historii, która nie bała się mówić o Katyniu, itp.
  • Piotr Wojciechowski z Gdańska – wspomnienie o medaliście olimpijskim Kazimierzu Zimnym.

Fragmenty wypowiedzi przedstawiamy w załączeniu. Do ew. wykorzystania. Prosimy o przybliżenie tej inicjatywy, ukazanie sylwetek stypendystów. Możemy pomóc w przesłaniu (nieodpłatnym) zdjęć, kontakcie – za pośrednictwem członka Kapituły Renaty Tkaczyk: 58/308-43-47,  e-mail: r.tkaczyk@solidarnosc.gda.pl

Wojciech Książek, przewodniczący Kapituły Funduszu.

W jej skład wchodzą także: Stefan Gawroński, Anna Kocik, Renata Tkaczyk)

Krzysztof Czerwiński

Wywiad z Bogdanem Olszewskim, wieloletnim działaczem Solidarności, sekretarzem Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”).

Nie zawsze nadarza się możliwość spotkania świadków wydarzeń, które zmieniają bieg historii. Cieszę się, że mam dzisiaj tę okazję i mogę przeprowadzić wywiad z Bogdanem Olszewskim, byłym opozycjonistą, wykładowcą akademickim, obecnie członkiem Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”.

– 31 sierpnia 2022 roku obchodzić będziemy 42. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, które stały się kolejnym krokiem Polaków w drodze do wolnej ojczyzny. Jak dzień sprzed 42 lat wspomina Pan dzisiaj? Jakie uczucie towarzyszyło wtedy Panu?

– Pracowałem wówczas na Uniwersytecie Gdańskim. W momencie kiedy zaczął się strajk przychodziłem pod stocznię zobaczyć co się dzieje, ale równocześnie byłem umówiony z kolegami na wspinaczkę w Zakopanem. Miałem bilet na odpowiednią godzinę wieczorem, ale w związku z tym, że strajk się przedłużał chodziłem na dworzec i przenosiłem go na następne dni. Na Stocznię przychodziłem codziennie przynosząc jedzenie stojąc poza bramą i wspierając strajkujący. Tak samo było w dzień podpisania porozumień. Byłem wśród ludzi na placu, tak samo jak oni krzyczałem i cieszyłem się. Pamiętam również wystąpienie Lecha Wałęsy na bramie kiedy mówił :” Mamy Niezależne Samorządne Związki Zawodowe”. Tak spędziłem cały okres strajku.

– Jak Pan przeżył początek stanu wojennego ?

– W tym czasie współpracowałem z Biurem informacji prasowej Solidarności i współpracowałem z Lechem Wałęsą. W dniu 12 grudnia była komisja krajowa w sali BHP i od rana mieliśmy informacje , że coś niedobrego dzieje się w Polsce, ponieważ były problemy z komunikacją. Po południu mieliśmy cynk, że ktoś jedzie ze strony Rafinerii do Gdańska. Razem z Mietkiem Wachowskim pojechaliśmy w stronę Rafinerii i po drodze minęło nas 50 dużych wozów ZOMO, które wjeżdżały do Gdańska. Wróciliśmy po ósmej wieczorem do sali BHP, w której odbywały się obrady. Powiedziałem Wałęsie co się dzieje. Po komisji krajowej wszyscy zaczęli się rozjeżdżać do domów. Ja też pojechałem do domu, skąd wziąłem chleb i kiełbasę, bo nie wiedziałem co się będzie dziać. Następnie jako członek Zarządu Regionu pojechałem do siedziby Solidarności we Wrzeszczu. Kiedy o północy dowiedzieliśmy się, że zaczął się stan wojenny, zaczęliśmy krzyczeć przez megafony, żeby poinformować o tym wszystkich w okolicy. O w pół do trzeciej budynek ten otoczyło ZOMO i do środka wbiegła Milicja. Później zabrali nas wszystkich do wozu i zawieźli nas na komendę w Pruszczu na przesłuchania. Wydawało się, że zostanę gdzieś wysłany albo zatrzymany. Potem jednak wypuścili mnie z komendy i wróciłem do domu. Z domu pojechałem na uczelnie. Studenci, którzy spotkali się tam rozważali, w jaki sposób przystąpić to protestu. Bardzo chcieli wspomóc stoczniowców w walce. Mnie również wydawało się, że coś powinniśmy zrobić, że  jako młodzi ludzie od razu idziemy walczyć na stoczni. Jednocześnie zdawaliśmy sobie też sprawę, że udając się tam niewiele da się zrobić a możemy zostać aresztowani.. Ostatecznie część ruszyła do stoczni i tam została zatrzymana, a część została na uczelni.

– Radio „Solidarność” było bronią w walce z komunistyczną propagandą PRL-u. Jak wyglądała praca w tych strukturach?

– Do pracy w radio namówił mnie Lech Kaczyński, z którym spotkałem się na ogródkach między Jelitkowem a Sopotem. Powiedział mi wówczas, że młodzi ludzie, którzy tworzyli Radio „Solidarność” zostali zatrzymani przez bezpiekę i ktoś musi ich zastąpić. Oczywiście się zgodziłem. Lech dał mi pieniądze na zakup sprzętu – magnetofonu i kaset. Trzeba było jednak znaleźć kogoś do czytania tekstów. Odpowiednią do tego osobą okazała się być Basia Matuszewska, u której dokonywaliśmy nagrań tekstów napisanych wcześniej przeze mnie. Byłem wówczas dobrze znany bezpiece, więc nasze działanie było oparte o duże ryzyko zatrzymania . Kiedy kasety były już zmontowane i gotowe szedłem poprzez forty przy ulicy 3 Maja, potem na dworcu kolejowym Gdańsk Główny przekazywałem je łącznikowi w umówionej kolejce SKM. W ten sposób kasety docierały do Witka Marczuka, który koordynował emitowanie audycji.

– Zapewne wiązało się to z zagrożeniem ze strony bezpieki, jak można było się od tego uchronić?

Wiadomo było, że na namierzenie nadajników , które umieszczane były na dachach wysokich budynków a audycje emitowano o 19.30 w porze nadawania dziennika telewizyjnego, który przykrywany był w ten sposób głosem audycji Radia Solidarność” i oglądający telewizję słyszeli głos Radia Solidarność zamiast tekstów  reżimowej telewizji. Służba Bezpieczeństwa potrzebowała od 8 do 10 minut na namierzenie nadajników. Pilnowaliśmy więc, żeby nie przekroczyć tej bariery czasowej i w ten sposób ani razu nie zostaliśmy schwytani.

Święty Jan Paweł II powiedział : „Wolność jest niezwykle cenną wartością, za którą trzeba zapłacić wysoką cenę. Wymaga wielkoduszności i gotowości do ofiar; wymaga czujności i odwagi wobec zagrażających jej sił wewnętrznych i zewnętrznych.” Jakich wskazówek udzieliłby Pan młodym ludziom żeby tę wolność chronić?

– Aby potraktować wolność jako wartość. Myśmy chcieli nazywać się Niezależne Wolne Związki Zawodowe, ale ci, którzy nie kochali wolności, czyli władza komunistyczna powiedziała, że absolutnie nie zarejestruje tego związku, jeżeli będziemy chcieli nazywać się w ten sposób. Samorządne może być, ale nie wolne. Czyli ta wartość, którą jest wolność, była dla władzy komunistycznej przeszkodą. Wolność kończy się wtedy, kiedy czynię krzywdę drugiej osobie, więc wolność wiąże się również z odpowiedzialnością.

– Dziękuję za rozmowę.

Dawid Jokiel

Wywiad z Wandą Lemanowicz – przewodniczącą regionalnej sekcji emerytów i rencistów NSZZ “Solidarność” region Gdańsk.

Dawid Jokiel (DJ): Co skłoniło Panią, aby dołączyć do Solidarności?

Wanda Lemanowicz (WL): Do solidarności należę od 1980 roku. Skłoniła mnie do tego chęć walki z komunizmem. Przeżyłam strajki. Dążyliśmy do tego, żeby się wyzwolić spod presji radzieckiej i komunizmu. Walczyliśmy o nową Polskę. Wszyscy wiedzieliśmy, że będzie nam się tu bardzo dobrze wiodło, że poprawi nam się byt i nie będzie podziałów. Żyło się nam bardzo źle dlatego, że jeśli się ktoś nie zapisał do partii to nie mógł awansować i generalnie żyło mu się bardzo ciężko, prawdę mówiąc. Chcieliśmy prawdziwie wolnej Polski. Cały czas działałam oraz pracowałam w żłobku służby zdrowia a potem w Gdańskiej służbie remontowej.

 DJ: Czy brała Pani udział w strajkach?

WL: Nie, w samych strajkach nie brałam udziału. Natomiast moja rodzina – w tym mój mąż – tak. Przez to, że pracowaliśmy w służbie zdrowia to nie uczestniczyliśmy czynnie w protestach. Natomiast nosiliśmy paczki, żywność, napoje. Dla mnie związek zawodowy jest bardzo ważny dlatego, że ma swoje idee. Walczy o pracownika, żeby lepiej mu się pracowało i nie było wyzysku.

 DJ: Czym konkretnie zajmuje się Pani w NSZZ “Solidarność”?

WL: Ja jestem przewodniczącą sekcji liczącej ok. 2500 członków. Zrzesza ona 25 kół i komisji terenowych. Czym się zajmujemy? Zajmujemy się pomocą oczywiście. Spotykamy się z ludźmi takimi jak Małgorzatą Zwiercan, Kacprem Płażyńskim czy z przedstawicielami naszej komisji krajowej. Jak również piszemy także różne pisma do władz rządowych w ogóle. No i oczywiście zajmujemy się sprawami emerytów. Zapraszamy ważnych ludzi i przedstawiamy im swoje problemy. Oczywiście jesteśmy emerytami więc nas najbardziej boli służba zdrowia. Poruszamy to, że musimy długo czekać w kolejkach, że lekarze pouciekali za granice, bo są tam większe zarobki. Brakuje nam lekarzy. W naszym wieku potrzebna jest rehabilitacja, na którą czeka się 8 miesięcy albo i rok. Poza tym, walczyliśmy o darmowe leki. Chodziło nie tylko o takie, które są mało ważne, ale też takie które ratują życie. Poza tym, walczyliśmy również o zasiłek pogrzebowy, który tamten rząd odebrał ludziom. Zwracamy się z różnymi problemami do rządu. Mamy w sumie problem z ordynacją wyborczą, gdzie nam się pewne rzeczy nie podobają i powinno je się zmienić.  Nasza praca polega na tym, że walczymy z tym co nas boli, przedstawiamy to, zapraszamy ludzi, piszemy do rządu i zgłaszamy wszędzie co powinno się zmienić. Poza tym, pomagamy sobie nawzajem. Teraz była pandemia więc nasza praca też była bardzo ograniczona. Pomagaliśmy ludziom starszym, którzy nie mogli wychodzić, robiliśmy zakupy. Pomagaliśmy też Ukrainie – poprzez dyżury w Solidarności, gdy był tu punkt recepcyjny. Jako Sekcja emerytów wpłaciliśmy 10 tys. zł na pomoc dla uchodźców, dla matek z dziećmi, czasami chłopcy tacy jak ty, które przebywały w tym punkcie, a łącznie przez 3 miesiące było tu 1200 osób.

DJ: Czy uważa Pani, że praca w Solidarności jest ciekawa?

WL: Jest bardzo ciekawa oraz bardzo pożyteczna dlatego, że robimy dużo dobrego. Jeździmy jako emeryci na wszystkie protesty, które są organizowane w obronie różnych ludzi i grup społecznych. W tym roku byliśmy na Helu, bo zwolnili wszystkich rybaków. Ludzie zostali na lodzie. Niestety jest zakaz łowienia dorsza dla Polaków na 10 lat.

DJ: Wiadomo z jakiego powodu zostało to zakazane?

WL: Nie mam takich informacji 

DJ: Co inspiruje Panią do dalszej pracy?

WL: Radość z tego, że jeśli uda nam się coś zmienić, wywalczyć jakąś pomoc ludziom czy zmienić coś na lepsze dla pracownika. Wtedy człowiekowi chce się żyć.

DJ: Jak NSZZ Solidarność może pomóc młodym ludziom w Polsce?

WL: Myślę, że dbając o pracowników, pomagając im zdobyć godną pracę, organizując związki pracy w nowych zakładach pracy, gdzie są zatrudniani młodzi i – co najważniejsze – pomagać stypendystom właśnie tworząc fundusz stypendialny, dzięki któremu można pomóc młodym.

DJ: Dziękuje za rozmowę.

Julia Kwaśnik

„Moje spotkanie z ludźmi NSZZ „Solidarność”[1]

Był wieczór dwunastego grudnia 2021 roku. Przechodząc przez ulicę 30 Stycznia w Tczewie, dostrzegłam w oknach dawnego budynku „Polmo” płonące gorącym blaskiem światła. Na zewnątrz panowała silna śnieżna zamieć i płatki śniegu w zwariowanym pędzie wpadały mi prosto w twarz. Ciekawość wzięła górę i postanowiłam sprawdzić, co dzieje się wewnątrz budynku, więc przybliżyłam się o parę kroków w jego stronę. Niespodziewanie nad ulicą zrywa się niezwykle silny wiatr. Światła w oknach błyskają jakby ktoś raz odłączał a raz włączał prąd, ale stojąca po przeciwległej stronie ulicy lampa dalej oświetla okolicę jak gdyby nic. Chwilę po tym pogoda ulega złagodzeniu, zamieć ustaje, a na dworze panuje jedynie lekki grudniowy przymrozek. Światła w oknach znów biją jasnym blaskiem, ale okolica nie wygląda w ten sam sposób: zniknęło kilka domków, a te, które zostały, wyglądają jakoś inaczej. Chodnik, po którym szłam, zmienił swoją strukturę, a budynek przede mną zupełnie nie przypominał tego sprzed chwili…

Drzwi budynku są uchylone, nieśmiało zaglądam do środka. Znajduje się tam trzech mężczyzn w dość młodym wieku, jednak ubranych w stylu z lat 80. W pierwszym momencie daje się zauważyć, dwóch z nich – kłócących się przy odmawiającym posłuszeństwa telefonie. Trzeci zaś schowany z tyłu, obsługuje starą drukarkę. Nie mam najmniejszego pojęcia, co może drukować, ale z daleka dostrzegam wydrukowany wielkimi literami napis „Solidarność Tczewska”. Moją uwagę zwracają awanturujący się mężczyźni, którzy przechodzą właśnie do rękoczynów.

Zdecydowanie nie powinno mnie tu być! Mogłam iść dalej – pomyślałam.

Próbuję się poruszyć, ale jakaś siła mnie powstrzymuje. Mocujący się mężczyźni ostatecznie dochodzą do porozumienia, a trzeci z nich, odkładając na stertę swoje wydruki, oznajmia: – Pora już wracać do domu. W poniedziałek dodrukujemy ten biuletyn.

Zamykają zakład i ruszają wzdłuż ulicy, rozmawiając.

Zupełnie nie miałam pojęcia, co się wydarzyło, co było powodem ich kłótni, ale wtedy zwyczajnie otwieram oczy i okazuje się, że był to sen, a moja mama w telewizji ogląda program dotyczący członków „Solidarności”. Wstaję z łóżka i idę w stronę salonu, gdzie znajduje się telewizor. Opowiadają akurat o wydarzeniach  z 13 grudnia 1981 roku. Wiedziałam, kiedy powinnam się obudzić.

Okazało się, że śniący mi się pracownicy zostali przedstawieni w programie telewizyjnym. Byli oni pracownikami w ówczesnej Fabryce Przekładni Samochodowych „Polmo” w Tczewie. Tajemniczym drukarzem okazał się być Zdzisław Stachowicz, natomiast kłócący się to: przewodniczący NSZZ „Solidarność” Andrzej Kaszuba oraz Leszek Lamkiewicz, jego zastępca. Przyczyną sporu Andrzeja i Leszka był niesprawny telefon, który uniemożliwiał im kontakt z miastem oraz opór Lamkiewicza wobec Kaszuby. Dowiedziałam się również, że biuletyn, który miał zostać dokończony w poniedziałek, skończony nie zostanie przez wydarzenia z 13 grudnia 1981 roku, kiedy to w Polsce wprowadzono stan wojenny. Rząd zmierzał do konfrontacji z „Solidarnością”, a jej główni działacze, w tym Andrzej Kaszuba i Leszek Lamkiewicz, zostali aresztowani. Pracownicy zakładów  „Solidarności” mieli także wyznaczyć tak zwane „drugie garnitury”, które były tajnymi zastępcami. W tym przypadku rolę „drugiego garnituru” objął Zdzisław Stachowicz. Dzięki swojemu dużemu zaangażowaniu w wydawaniu biuletynu „Tczewska Solidarność” miał dostęp do wielu informacji i wiedział, co należy zrobić w przypadku wprowadzenia stanu wyjątkowego. W dniach 14–18 grudnia 1981 roku był współorganizatorem strajku w „Polmo”, przez co został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. 4 stycznia został aresztowany i był przetrzymywany w Potulicach, Starogardzie Gdańskim i Koronowie.  W programie opowiadał  o swoim pobycie w więzieniu w Starogardzie Gdańskim. Wyglądało ono przerażająco: stalowe kraty i siatki o dudniącym, pustym odgłosie. Warunki, jakie tam panowały oddawały klimat nadany przez więzienny wystrój. Spanie w kuckach w ciasnej celi, ohydne jedzenie, złe traktowanie przez więziennych strażników  „klawiszy” było dopiero niewielką częścią opowieści Stachowicza na temat tego, co musiał znosić. Kres więziennemu koszmarowi położyło zwolnienie go z więzienia 3 stycznia 1983 roku. Nie udało mu się jednak wrócić do pracy w Tczewie. Został zmuszony do znalezienia jej poza terenem miasta. W czerwcu 1984 roku wyjechał na emigrację do Toronto, w Kanadzie i przebywa tam do dziś, starając się działać na rzecz polskiej „Solidarności”.

Cezary Matuszewski

Wspomnienie o dziadku – Janie Koziatku, działaczu NSZZ „Solidarność w Stoczni Gdańskiej

Moje pierwsze spotkanie z człowiekiem NSZZ Solidarność było bardzo wcześnie. Byłem wtedy niemowlakiem. Nie zdawałem sobie sprawy jaką osobę mam przed sobą, ponieważ człowiekiem z NSZZ Solidarność, z którym się spotkałem był mój dziadek- Jan Piotr Koziatek.

Jako dziecko lubiłem przyjeżdżać do mojego dziadka, ponieważ wiązało się to z dużą ilością ekscytujących, ciekawych, a czasem mrożących krew w żyłach historii z jego życia.

Historia, która najbardziej utkwiła mi w pamięci, z licznych spotkań z dziadkiem, to historia z dnia, w którym został internowany- 12 grudnia 1981 roku. Dochodziła północ, dziadek razem z babcią położyli spać dzieci do snu, w tym moją mamę. Ktoś zapukał mocno do drzwi, dziadek otworzył je i do mieszkania weszło kilku milicjantów w cywilnych ubraniach. Babcia była bardzo przestraszona, tak samo jak dzieci wyrwane ze snu głośną rozmową. Dziadka zabrano “tak jak stał”, pozostawiając 2 córki wraz z ciężarną żoną w mieszkaniu. Nie wiedział gdzie jedzie, na ile, co się z nim stanie, czy 12 grudnia wieczorem to było ostatnie spotkanie z rodziną. Nie wiedział. Na szczęście, niespełna rok później, dziadek wrócił do swojej rodziny. Po zwolnieniu z aresztu nie mógł wrócić do pracy w stoczni. Dziadek znalazł się w trudnej sytuacji życiowej. Miał na utrzymaniu troje dzieci, ale nie mógł znaleźć nowego miejsca zatrudnienia. Przyczyny wypowiedzenia ze stoczni odstraszały ewentualnych nowych pracodawców. Na szczęście tak jak wielu rodzinom osób represjonowanych z powodów politycznych, mojej babci, dziadkowi i ich córkom konkretną pomoc okazali działacze i sympatycy zdelegalizowanej Solidarności ze Stoczni Gdańskiej. Niemal natychmiast od ogłoszenia stanu wojennego zbierali składki finansowe przeznaczone na pomoc dla działaczy pozbawionych wolności i źródeł utrzymania. Kiedy pytam się o te czasy mojej babci, zawsze ma łzy w oczach, z powodu wielkiej pomocy i miłosierdzia, którą okazali jej stoczniowcy.

Dziadek bardzo dużo opowiadał historii, bo zawsze go o to prosiłem, ale nigdy nie wspominał o swoich wielkich osiągnięciach i sukcesach. Czytając broszurę, z serii Bohaterowie Niepodległej, przedstawiającą biografię mojego dziadka, autorstwa Arkadiusza Kazańskiego, uznaję, że był bardzo skromną osobą. Nie wspominał o tym, że w 1968 roku stał się technologiem na Wydziale Szefostwa Produkcji, że odznaczono go w 1976 r. Srebrnym Krzyżem Zasługi, że był przewodniczącym Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” w Stoczni Gdańskiej, że we wrześniu 1980 r. dołączył do społecznego komitetu budowy pomnika Poległych Stoczniowców, który to pomnik mogę oglądać do dnia dzisiejszego, że w 2006 roku otrzymał Krzyż Oficerski Odrodzenia Polski wręczony przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Żałuje, że nie było mi dane spędzenia więcej czasu, z dziadkiem, przeznaczonego na rozmowy i pochłaniania od niego mądrości, ponieważ w 2017 roku zmarł nagle, gdy miałem niespełna 12 lat. Nie zdążyłem się z nim pożegnać.

Mikołaj Pędzich

„Moje spotkanie z ludźmi NSZZ Solidarność”.

Mój dziadek, Zygmunt Kowalski, został wybrany w 1980 roku na przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w małej miejscowości Świętajno/k. Szczytna na Mazurach. Związek został utworzony przez spółdzielnię GS, do której należało 190 osób, robotników, oprócz prezesa i sekretarza, którzy należeli do partii.

Dziadek jako przewodniczący organizował spotkania tajne na terenie siedziby „Lenpol” w Szczytnie, gdzie zbierali się członkowie związku. Dziadek opowiadał, że podczas tych spotkań, przeciwnicy dziurawili opony w samochodzie albo nawet odkręcali koła. Tajne spotkania odbywały się również w sali BHP w siedzibie PKP w Szczytnie oraz w sali „Borowik” w Świętajnie, skąd dziadek pochodzi.

Dziadek najgorzej wspomina stan wojenny, kiedy to w pierwszą noc 13 grudnia przyjechała milicja do domów, zabrała dokumenty oraz wszystkich członków wzięła na posterunek, gdzie wypytywała o Solidarność. Nikt się nie złamał, więc wywieziono dziadka i pozostałe osoby do lasu, tam spałowano i pozostawiono w nocy. Dopiero nad ranem doszli do Szczytna, gdyż całą noc szukali drogi, bo nie wiedzieli, gdzie się znajdują. Poza tym byli obolali.

Dziadek pracował jako magazynier w GS-ie w Świętajnie i wspomina, jak często przyjeżdżał tzw. tajniak, aby uzyskać jak najwięcej informacji. Jednak on, jak i inni koledzy-związkowcy przeciągnęli go na „swoją” stronę.

Dziadek wspomina, że ludzie nie bali się, spotykali się na tajnych zebraniach i chcieli obalić komunizm nawet kosztem swoim lub bliskich.

Mimo, iż jest teraz schorowanym człowiekiem, to cały czas wspomina Solidarność, że mógł przewodniczyć jej na Mazurach. Myślę, że pewnego dnia spiszę wszystkie wspomnienia z tego czasu, aby ocalić od zapomnienia.

Emilia Sanecka

Wspomnienie o Alinie Pienkowskiej

Jestem tegoroczną absolwentką szkoły podstawowej, wielokrotnie słyszałam
o czasach „PRL-u” oraz ludziach walczących o „wolność” oraz solidarność. Najczęściej jednak bohaterami byli mężczyźni, przynajmniej tak mi się wydawało. Zaczęłam więc czytać i drążyć  temat o „bohaterkach” z czasów solidarności. Natknęłam się na artykuł o pani Alinie Pienkowskiej -Borusewicz. Tak zaczęło się moje spotkanie z człowiekiem solidarności – kobietą. Słyszałam o wielu bohaterach i powtarzające się nazwiska jednak na to natknęłam się po raz pierwszy dlatego mnie zaciekawiło. Wczytując się w historię pani Aliny zdałam sobie sprawę, że to tacy właśnie zwykli ludzie walczyli o wolność w naszym kraju. To właśnie dzięki nim możemy swobodnie korzystać z wolności w Polsce. Jej historia głęboko mnie poruszyła. Pani Alina urodziła się w Gdańsku 12 stycznia 1952 r. Była zwykłą „niezwykła” pielęgniarką. Zaangażowała się w działalność „Wolnych Związków Zawodowych”. Redagowała niezależne pismo WZZ „Robotnik Wybrzeża”, bardzo angażowała się w działalność samokształceniową, kolportowała ulotki i niezależną prasę. Przeciwstawiała się odważnie temu co uważała za złe. Niejednokrotnie zastanawiałam się skąd takie kobiety brały siłę, czy ja bym tak umiała? Mimo, że pani Alina jak czytałam była „dręczona” nie zaprzestała walczyć o swoje przekonania.

Założono jej sprawę w Wydziale III Komendy Wojewódzkiej MO i nadano kryptonim „Pielęgniarka”. Regularnie ją represjonowano – otrzymała zastrzeżenie wyjazdów zagranicznych na trzy lata 1 sierpnia 1978 roku, wielokrotnie wpadano do jej mieszkania i je przeszukiwano. Kilkakrotnie była aresztowana i przetrzymywana po 48 godzin, inwigilowana przez pracowników tajnych służb. Mimo to nie poddała się. Ciągle przenoszono ją z jednego miejsca pracy do innego co również utrudniało jej nie tylko życie prywatne lecz również zawodowe. Niesprawiedliwie oskarżona o zaniedbania w pracy zamierzano ją zwolnić ale wtedy w obronie pani Pienkowskiej stanęła załoga Elmoru. Petycję do dyrektora podpisało 300 osób wówczas utrzymano przeniesienie ale obroniona została opinia zawodowa pani Aliny. Mimo tych wszystkich przykrych wydarzeń pani Pienkowska nadal prowadziła niezależną działalność antykomunistyczną.

Czytając dalej historię tej pani dowiedziała się, że w momencie gdy zaczął się strajk w stoczni 14 sierpnia 1980 roku to właśnie ona nawiązała kontakt z Jackiem Kuroniem i to właśnie ona przekazała dla Radia Wolna Europa postulaty strajkujących stoczniowców oraz apel o pomoc żywnościową dla nich. 15 sierpnia kolejni przyłączali się do strajku. Pani Alina została przewodniczącą Komitetu Strajkowego w Przemysłowym Zakładzie Opieki Zdrowotnej. 16 sierpnia wraz z Anną Walentynowicz i Ewą Ossowską  zatrzymała przy bramie nr 3 wychodzących robotników. Ten legendarny wyczyn walczących kobiet przyczynił się do podjęcia decyzji o kontynuowaniu strajku w Stoczni Gdańskiej już jako strajku solidarnościowego. Brała również udział w obradach krągłego stołu i współredagowała 21 postulatów strajkujących. Jej zasługą był postulat nr 16 mówiący o poprawie funkcjonowania i dostępności opieki zdrowotnej dla Polaków. 31 sierpnia 1980 r. jako członkini prezydium MKS została sygnatariuszką Porozumień Sierpniowych z rządem PRL . Mimo tylu cierpień i sukcesów nie zapomniała jednak o innych, wynegocjowała także zwolnienie z aresztu osób wspomagających akcję protestacyjną.

To nietypowe moje spotkanie z ludźmi solidarności uświadomiło mi, że zwykła kobieta pielęgniarka też może być „niezwykła”. Warto walczyć nie tylko o swoje przekonania ale również troszczyć się o innych, ponieważ razem można więcej. Odwaga jaką wykazała się ta kobieta i dwie inne zatrzymując robotników odwróciła można powiedzieć „bieg historii”. Spotkanie z historią tej pani pokazuje, że w trudnych chwilach warto walczyć do końca i nie poddawać się, iść do przodu i kolejno pokonywać trudności, dawać przykład swoim postępowaniem a znajdą się ludzie „solidarni”, którzy nam pomogą. Takim właśnie wnioskiem skończyło się moje „Spotkanie z ludźmi solidarności”- panią Aliną Pienkowską – Borusewicz.

Grzegorz Szymański  

Wspomnienie o babci, nauczycielce

Jako dziecko zawsze obok fizyki czy matematyki interesowała mnie historia.
To czym charakteryzowała się przeszłość (ta stosunkowo bliska jak i odległa),
a także jak wyglądała ówczesna codzienność. Poznawałem ją uczęszczając systematycznie do muzeów, czy na wszelkie rekonstrukcje. Żywym przykładem
do wydarzeń mających miejsce w XX wieku była jednak moja babcia.
Za każdym razem, kiedy ją odwiedzałem wiedziałem, że będę mógł posłuchać ciekawych historii z jej życia.

Opowieści, którymi umilała wspólnie spędzany czas potrafiły sięgać dzieciństwa, a dokładnie czasów II Wojny Światowej, które spędziła w swoim rodzinnym mieście – Skierniewicach. Już wtedy ciesząc się z tak pozornie małych rzeczy, jak otrzymany podczas pierwszej komunii świętej bochenek chleba, którym z radością się podzieliła z bliskimi, odznaczała się na tle innych ludzi.  Również odwaga okazała się jej atutem, kiedy to poproszona została o przeniesienie walizki przez niemiecką kontrolę zgodziła się, a od nieznajomego usłyszała, że przyczyniła się do wielkiej sprawy. Do końca życia zastanawiała się co było w tej walizce.
Moja babcia starała się również budować więź z regionem jak i Polską w sobie, w bliskich, a także w innych ludziach. Robiła to na wiele sposobów, w tym propagując swój region angażując się w lokalny zespół pieśni i tańca. Chcąc jednak wzmocnić patriotyzm młodych ludzi została nauczycielką. Pracę zaczęła na ziemiach odzyskanych ucząc ludzi pisać i czytać, a później za swoim mężem przyjechała do Gdańska, podejmując się nauczania historii. Została też tutaj członkinią NSZZ ,,Solidarność”, o którym nie bała się mówić ucząc w szkole, tak samo jak o historii zakazanej, w tym o Katyniu. O uczniów dbała wyjątkowo, wielu z nich z sukcesem przygotowując do różnych konkursów. Starała się, aby każdy z nich wyszedł ze szkoły kochając swoją ojczyznę. Po przejściu na emeryturę czynnie zajmowała się pracą w NSZZ ,,Solidarność” pracowników oświaty. Również w swoich dzieciach, oraz wnukach starała się do końca swojego życia wzbudzić patriotycznego ducha, kibicując Polskim reprezentantom czy to w konkursach sportowych czy muzycznych.

Piotr Wojciechowski

Wspomnienie o Kazimierzu Zimnym, medaliście olimpijskim

W 2019 roku pomagałem przy organizacji XXV Maratonu „Solidarności”. Miałem wtedy okazję poznać prezesa stowarzyszenia Maratonu „Solidarności”, Kazimierza Zimnego. 84 letni wówczas mężczyzna był zadziwiająco sprawny i pełen energii, mimo swojego wieku aktywnie pełnił powierzoną mu funkcję, było to dla mnie imponujące. Nie było to bardzo długie spotkanie, ponieważ ja miałem dużo pracy do wykonania i sam pan Kazimierz był także zajęty różnymi działaniami. Zapamiętałem go jako osobę cały czas biorącą udział w organizowaniu, a nie statecznego prezesa.

30 czerwca 2022 roku Kazimierz Zimny zmarł. Jako, że miałem swój wkład w Maraton i mój tata jest członkiem zarządu Stowarzyszenia Maratonu „Solidarności”, uczestniczyłem w pogrzebie prezesa. Pierwszy raz miałem okazję być na oficjalnym pochówku, gdzie niesiono sztandary NSZZ „Solidarność” i Polskiego Związku Lekkiej Atletyki oraz wygłaszano przemowy podkreślające zasługi i osiągnięcia zmarłego.

Po pogrzebie przeprowadziłem rozmowę z osobą, która znała Kazimierza Zimnego przez wiele lat. Informacje, które uzyskałem pozwoliły mi szeroko spojrzeć na życie i postać tego wybitnego sportowca. Pochodził z Tczewa, a swoją karierę zaczynał w wioślarstwie, później zajmował się lekkoatletyką. Zdobył brązowy medal w biegu na 5000 m podczas XVII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Rzymie, dwukrotnie został srebrnym medalistą na 5000 m w Mistrzostwach Europy w lekkoatletyce (1958 r. i 1962 r.). Kilkakrotnie był mistrzem Polski w biegach na różne dystanse (1500 m, 5000 m), oraz w biegach przełajowych (6 km, 8 km). Kilka razy bił rekordy Polski. Został trenerem jeszcze w trakcie swojej kariery. Był doktorem nauk o kulturze fizycznej, także wykładowcą akademickim. Inicjował różne wydarzenia sportowe takie jak Memoriał Józefa Żylewicza, działał też w Komisji Kultury Fizycznej i Sportu przy NSZZ „Solidarność”.

Najważniejszym przedsięwzięciem Kazimierza Zimnego w zakresie organizacji biegu jest Maraton „Solidarności”, którego był pomysłodawcą, inicjatorem i organizatorem. Pierwszy pełnoprawny Maraton odbył się w 1995 r. Od tego roku do 1999 r. prowadzony przez NSZZ „Solidarność”, w 2000 r. założone zostało stowarzyszenie Maratonu „Solidarności”, którego pan Kazimierz został prezesem i był nim przez 22 lata.

W latach 1997-2001 Kazimierz Zimny był dyrektorem ośrodka COS-OPO Cetniewo. Według opinii pracowników był to najlepszy przełożony w tej placówce, nie miał także problemu z wykonywaniem prac fizycznych razem ze swoimi podwładnymi.

Był typowany na ministra sportu za rządów Akcji Wyborczej Solidarność, odmówił jednak, ponieważ chciał prowadzić czynną działalność na innych polach.

Kazimierz Zimny był człowiekiem, który cały czas działał, najpierw jako sportowiec, później trener, wykładowca, czy organizator. Podejmował się różnych projektów i gdy już to robił, doprowadzał je do finalizacji. Potrafił też zjednać sobie ludzi, bez dobrych współpracowników trudno przecież zajmować się organizowaniem wydarzeń. Uważam, że jest on wzorem do naśladowania jako osoba, która przez całe swoje życie, nawet w podeszłym wieku nie zrezygnowała z bycia aktywną w różnych dziedzinach.


[1] Opowiadanie Julii Kwaśnik inspirowane książką „Stracone Złudzenia” autorstwa Zdzisława Stachowicza.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej