Tania siła górą!

Rynek pracy nie cieszy się specjalnym zainteresowaniem mediów. To nie jest temat rozpalający do czerwoności tzw. opinię publiczną. Tym uważniej należy pilnować zmian, które co rusz usiłują nam zafundować po cichu rządzący. I tak obecnie, pod zasłoną dyskusji o nowych zasadach dialogu społecznego, do konsultacji podrzucono projekt zmieniający sposób zatrudniania cudzoziemców w Polsce. Zamiast dotychczasowych zezwoleń miałby obowiązywać inny, uproszczony tryb zatrudniania obcokrajowców.

Najpierw kilka liczb. Z pozoru niegroźnych. Oto, według danych ministerstwa, w 2014 roku wydano około 46 tysięcy zezwoleń na pracę dla cudzoziemców. Jest to wprawdzie kontynuacja wzrostu, ale mimo wszystko wobec ogółu pracujących, a nawet około 2 mln bezrobotnych, nie jest to liczba szokująca. Ale już głośno nie mówi się o tym, że kilka lat temu rozporządzeniem ministerstwo otworzyło na nasz rynek kuchenne drzwi – z wybranych krajów można uzyskać zezwolenie na pracę praktycznie na podstawie zgłoszenia dokonanego przez pracodawcę do powiatowego urzędu pracy. Zgłoszenie takie jest po prostu rejestrowane i nie podlega praktycznie żadnej kontroli. I tu – uwaga – pojawiają się w danych ministerstwa już liczby zupełnie inne. Oto od 2011 do 2014 roku takich zgłoszeń zarejestrowano ponad milion (!). Dotyczą one m.in. obywateli Rosji, Ukrainy, Gruzji, Białorusi czy Armenii, a opiewają niekiedy na kwoty 300 złotych miesięcznie. Nie muszę dodawać, że deklarowany rodzaj „zatrudnienia” to umowa cywilnoprawna. Tak więc pracodawca zgłasza do urzędu pracy, że chce zatrudnić obywatela Białorusi za 300 zł miesięcznie i na tej podstawie ów obywatel dostaje wizę i zezwolenie na podjęcie pracy w Polsce. Liczba takich zgłoszeń rośnie bardzo szybko – w 2014 roku było to już blisko pół miliona. I tu odzywa się dzwonek alarmowy – czy idąc za tym doświadczeniem ministerstwo planuje owe kuchenne drzwi otworzyć na cały świat? Czy ktoś wymyślił sobie, że w ten sposób będziemy dalej konkurencyjni tanią siłą roboczą, jak nie polską, to ukraińską?

„Solidarność” wspierała otwarcie zachodnich rynków pracy dla polskich pracowników. Ale jednocześnie wspieraliśmy zasadę fundamentalną – będą oni traktowani tak samo jak pracownicy danego kraju. W naszym interesie jest, żeby wynagrodzenia i bezpieczeństwo zatrudnienia w całej UE się stopniowo wyrównywały – także w kontekście debaty o euro. Obawiam się, że takie rozwiązania spowodują wyrównywanie wynagrodzeń w ramach Europy Wschodniej i biednej części Azji, a nie Unii. Raz jeszcze powtórzę – otwierajmy się na innych, ale pod warunkiem, że państwo będzie wspierało dobre miejsca pracy i ograniczało nieuczciwą konkurencję opartą – powiedzmy to wprost – na wyzysku. Inaczej rosnąć będzie trend widoczny choćby w województwie pomorskim, gdzie w ubiegłym roku wydano ponad 60 zezwoleń na pracę dla obywateli Korei Północnej (Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej), a tylko jedno dla obywatela Korei Południowej. Skutki – pogłębiające się rozwarstwienie społeczne, rosnąca emigracja za chlebem, frustracja nowych pokoleń wchodzących na rynek pracy, wykluczenie starszych, których już dziś planowo zwalnia się w wieku, w którym nie obowiązuje jeszcze przedemerytalna ochrona. A uporczywa konkurencja rynkiem taniego pracownika to w dłuższej perspektywie brak innowacji i własnego wysokotechnologicznego przemysłu.

„Solidarność” projekt ministerstwa zaopiniowała negatywnie. Niestety, wiele takich opinii ląduje w ministerialnej niszczarce, a życie toczy się dalej. Jak będzie tym razem?

Jacek Rybicki

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej