Zmiany w BHP wymusili na nas Norwedzy

O zmianach, jakie zaszły w podejściu do problemów BHP rozmawiamy z Januszem Wiśniewskim z Mostostalu Chojnice sp. z o.o. spółka komandytowa, pełniącym jednocześnie funkcję przewodniczącego zakładowej „S” i społecznego inspektora pracy.

– Jak zmieniały się warunki pracy w Pana zakładzie po rozpoczęciu realizacji zamówień  dla kontrahentów z krajów skandynawskich?

– W Mostostalu pracuję już 26 lat. I dobrze pamiętam czasy, gdy  przy nawet bardzo szkodliwych pracach nie używano żadnych masek ochronnych, żadnych kombinezonów, malarze pracowali bez kasków. Palono papierosy w czasie pracy. Wówczas jedynym środkiem zabezpieczającym pracownika były rękawice. Później, nawet jak zaczęliśmy produkcję dla Zachodu, pokrywy lukowe dla spółki McGregor, nie wpłynęło to na poprawę warunków BHP. Dopiero, jak nawiązaliśmy współpracę z  norweską firmą Aker około 2004 roku, to wtedy dopiero doszło do całkowitej zmiany warunków pracy.

– W jaki sposób Norwegowie wpłynęli na warunki pracy w waszej firmie?

– Norweskie firmy zanim podpiszą kontrakt przeprowadzają audyt pod kątem warunków pracy w firmie, która realizować będzie dla nich zlecenia.

– I co, jak zobaczyli warunki pracy w Polsce to się złapali za głowę?

– Może nie aż tak, ale mówili, że musimy jeszcze długo popracować, aby mogło dojść do jakichś zleceń. A takie zlecenia oprócz prestiżu, to są olbrzymie pieniądze. To była nobilitacja, musieliśmy zadbać o podwyższone standardy, choćby antykorozyjne. Aby otrzymać norweski kontrakt właściciel musiał zainwestować w poprawę warunków pracy, bo wszystko było sprawdzane na miejscu. Dla Akerowców już od 14 lat wykonujemy zlecenia, ale przed każdym nowym kontraktem, Norwedzy zaczynają od przyjazdu komisji BHP.  Wykonujemy konstrukcje offshorowe używane przy wydobyciu gazu czy ropy. Są to duże platformy. My w zakładzie robimy mniejsze elementy, one następnie scalane są w Gdańsku przy nabrzeżu, gdzie jest dostęp do załadunku. Norwegowie nie dość, że przyjeżdżają do nas do Mostostalu, to  też jest sprawdzane wszystko tam na nabrzeżu. Czy są rusztowania, odpowiednie kontenery socjalne – przecież pracownicy musza się gdzieś umyć, czy wszystkie przepisy są przestrzegane.

– W gruncie rzeczy pracownicy powinni być zadowoleni, że ktoś zadbał o ich bezpieczeństwo. Ale czy od początku chętnie stosowali się do nowych wymagań BHP?

– Każdy kij ma dwa końce, są i dobre i złe strony. Pracownicy byli przyzwyczajeni do starych standardów. Często mówili: „Jak robiłem 40 lat temu, tak i teraz będę robił”. „Mnie nowinki nie interesują, niech młodzi tak robią, ja stary, to już nie”. Było takie nastawienie: przecież tyle lat nie było ciężkiego wypadku, to po co to wszystko? Bo u nas to najwyżej stłuczenie, oparzenie, ewentualnie skręcenie nogi. „Nogę i tak skręcę, przecież wtedy kask mi w niczym nie pomoże”. BHP nie łączy się z bezpośrednimi zyskami, ale z ochroną zdrowia pracowników, czyli na tym wszystkim powinno zależeć. Powoli ludzie zaczęli się do tego przekonywać. W Mostostalu nie ma pracy na wielkich wysokościach, ale na nabrzeżu przy wysokich elementach już tak. Przecież nawet uderzenie o barierkę może mieć poważne skutki, można się zachwiać i spaść. I wtedy może dojść do wypadku śmiertelnego.

 – Nowi pracownicy nie mają chyba takich oporów?

– Nie mają. Wszyscy nowi pracownicy mają już poważne podejście. Sam ogrom konstrukcji, wielkość zakładu – to już na nich wymusza to, że zapala się jakaś czerwona lampka. Najgorsza jest rutyna: „ja tu tyle lat robiłem i było dobrze”. Jest dobre nastawienie zarządu do spraw BHP, są kontrole BHP – nasze zakładowe, a oprócz tego przyjeżdżają inspektorzy niezależni, ze strony Akera. Teraz już się wszyscy pogodzili z tym, że za przestrzeganie BHP są nagrody, ale są też i kary dla tych, którzy nie potrafią się dostosować. U nas kask jest obowiązkowy, okulary są obowiązkowe. Ale to były lata ciężkiej walki z mentalnością jeszcze z czasów PRL-u.

– Jak układa się współpraca pomiędzy społeczna inspekcją pracy a pracodawcą?

– Po wykupieniu naszej firmy przez Zamet Industry od samego początku było dosyć przyjazne nastawienie Zarządu, nie tylko do związków zawodowych, ale i do społecznej inspekcji pracy. Ja nie tylko jestem społecznym inspektorem pracy, ale też przewodniczącym związku zawodowego „Solidarność” w naszym zakładzie. Mamy teraz nowego inspektora BHP, który przyszedł z niemieckiej firmy i ma dość ciekawe podejście do problemów bezpieczeństwa pracy. Dużo rzeczy wychwytuje i pokazuje co można zmienić.

– Jak pan ocenia projekt realizowany przez Zarząd Regionu Gdańskiego NSZZ Solidarność” zatytułowany „Godna praca to bezpieczna praca” finansowany z Funduszy Norweskich, a którego celem jest wzmocnienie społecznej inspekcji pracy?

– Oceniam pozytywnie, projekt jest bardzo potrzebny. Dzięki niemu możemy zaznajomić się z funkcjonowaniem systemu BHP w Norwegii, który może być wzorem, pokazującym że  zarówno państwo, jak i pracodawcy powinni dbać o pracownika i jego bezpieczeństwo. To, co jest charakterystyczne dla skandynawskiego systemu BHP, to duży wpływ  związków zawodowych, a co za tym idzie pracowników na kształtowanie bezpiecznego środowiska pracy. U nas niestety w wielu zakładach zarówno związki zawodowe, jak i społeczna inspekcja pracy są traktowane po macoszemu.

Rozmawiała Małgorzata Kuźma

Region Gdański NSZZ „Solidarność”

Projekt otrzymał dofinansowanie z Norwegii poprzez Fundusze Norweskie 2014-2021, w ramach programu „Dialog społeczny – godna praca”.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej