Debata cz. 2. Dialog Instytucjonalny w Polsce – ocena związkowców i pracodawców.

24 maja 2021 roku nad stanem dialogu społecznego w Polsce debatowali: Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej, Katarzyna Łażewska-Hrycko, główna inspektor pracy, Janusz Śniadek przewodniczący Rady Ochrony Pracy, Ireneusz Karaśkiewicz przewodniczący  Związku Pracodawców FORUM OKRĘTOWE, Jarosław Lange reprezentujący NSZZ „Solidarność” w Radzie Dialogu Społecznego, Krzysztof Dośla przewodniczący Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” oraz prof. Marcin Zieleniecki ekspert Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Moderatorem dyskusji, która odbywała się za pośrednictwem Internetu, był Jacek Rybicki ekspert ds. dialogu społecznego, a przysłuchiwali się jej pracownicy ministerstwa rodziny i polityki społecznej.

Wciąż uczymy się dialogu społecznego

Jak wygląda dialog instytucjonalny z perspektywy związku zawodowego mówił Jarosław Lange, przewodniczący ZR Wielkopolska NSZZ „Solidarność”, reprezentujący „Solidarność” w Radzie Dialogu Społecznego.

– Wciąż uczymy się dialogu społecznego. Nauka ta nie jest do zakończenia. Biorąc pod uwagę sytuację, jaką mamy na rynku pracy czy jeśli chodzi o gospodarkę, czy wreszcie partnerów, którzy funkcjonują w RDS. Nie tak dawno pojawił się kolejny partner – Federacja Przedsiębiorców. Wszystko to wpływa na edukację do dialogu społecznego i ma szczególne znaczenie, jeżeli mówimy o kompromisie. Druga ważna rzecz to kwestia niezależności Rady Dialogu Społecznego. Niezależność pojawia się w różnych obszarach, organizacyjnym, instytucjonalnym, też w wymiarze finansowym. Tu troszeczkę ad vocem jeżeli chodzi o rzecznika dialogu, to pomysł „Solidarności”. Instytucja rzecznika dialogu społecznego miała zapewnić prawdziwą niezależność. Trzecia rzecz to kwestia równości partnerów. Jak spoglądamy na tę równość, z perspektywy zapisów ustawowych, to wydaje się, że ona rzeczywiście jest spełniona na dość dobrym poziomie. Chociażby kwestia desygnowania osób, które uczestniczą w Radzie Dialogu Społecznego, w tej chwili podejmuje taką decyzję prezydent. W poprzedniej ustawie o komisji trójstronnej to funkcjonowało inaczej. Ustawa nam gwarantuje pewną równość i myślę, że większy problem jest po stronie organizacji pracodawców, ale jak mówimy o równości, to ona funkcjonuje – mówił Jarosław Lange.

Odpowiadając na pytanie prowadzącego debatę dotyczące praktyki szukania kompromisu, Jarosław Lange przywołał sytuację, kiedy to „Solidarność” i dwie pozostałe centrale związkowe zrezygnowały z uczestnictwa w Komisji Trójstronnej. – Uchwalona została ustawa o Radzie Dialogu Społecznego, w skład której zostali powołani członkowie reprezentujący poszczególne organizacje. Na pierwszym posiedzeniu Rady okazało się, że zdecydowana większość osób, które reprezentowały organizacje przedsiębiorców to są ci sami ludzie, którzy funkcjonowali jeszcze dwa lata temu w Komisji Trójstronnej. Proszę sobie wyobrazić, nawiążę do minimalnego wynagrodzenia, 7 kwietnia 2016 roku, czyli w chwilę później, kiedy zafunkcjonowaliśmy jako Rada Dialogu Społecznego, udało się porozumieć, uzgodnić i przyjąć uchwałę pomiędzy stroną pracodawców i stroną związków zawodowych. To zdarzyło się po raz pierwszy  – wspominał szef wielkopolskiej „Solidarności”. Dla Jarosława Lange niezwykle ważne jest to, co nazywamy jakością dialogu. Szczególnie, gdy jesteśmy w obszarze szukania kompromisu i porozumiewania się pomiędzy partnerami. – To jest kwestia partnerów i osób, które konstruują dialog, mentalności i wyobrażenia, jak ten dialog ma wyglądać. Dodatkowo kwestia klimatu, w którym partnerzy się spotykają i podejmują decyzje. Na początku, kiedy pojawiła się Rada Dialogu Społecznego, i ta współpraca i szukanie kompromisu nagle okazało się, że jest to możliwe. Mimo że każdy, jak do tej pory reprezentował zupełnie inne interesy. Myślę, że obecne przepisy, w porównaniu do Komisji Trójstronnej, są dobrze skonstruowane. Pani minister zwróciła na to uwagę, nawet w części nie wykorzystujemy możliwości tych zapisów, które są dzisiaj obowiązujące. Jest jeszcze druga strona medalu, to skłonność partnerów do szukania kompromisu i do stworzenia dobrego dialogu, w dobrym stylu. Tego nie da się ustawowo zapisać – mówił Jarosław Lange.

Potrzebne jest niezależne forum dla dialogu

Profesor Marcin Zieleniecki jest współautorem projektu ustawy o Radzie Dialogu Społecznego, która weszła w życie w 2015 roku, obecnie jest ekspertem Komisji Krajowej, tak więc na dialog instytucjonalny w Polsce może spojrzeć z dwóch stron – teoretycznej i praktycznej.

– Warto na dialog społeczny na tym szczeblu trójstronnym centralnym patrzeć z perspektywy roku 2015. To jest punkt wyjścia. Sytuacja, która spowodowała konieczność wprowadzenia nowej regulacji wpłynęła w dużym stopniu na kształt rozwiązań, które w ostateczności znalazły się w ustawie o Radzie Dialogu Społecznego. Pamiętamy 2015 rok, w którym ten dialog się nie toczył, organizacje związkowe, m.in. „Solidarność” zawiesiły swój udział w Komisji Trójstronnej. Rozpoczęło się pilne poszukiwanie takich rozwiązań, które ten dialog przywrócą do życia. Brałem udział w pracach zespołu eksperckiego, który przygotował projekt ustawy o Radzie Dialogu Społecznego i te rozwiązania, które w ostateczności w niej się znalazły, to jest tylko część pomysłów, które mieliśmy. I gdybym miał oceniać te sześć lat, które mijają od uchwalenia ustawy to mam wrażenie, że możemy dostrzec pewne niedostatki wynikające z faktu nieuwzględnienia w tym projekcie, a później w ustawie dwóch rozwiązań. Już tu moi przedmówcy o tych rozwiązaniach wspominali. To przede wszystkim rozwiązania, które zapewniłyby trzem stronom tego dialogu równorzędności w dwóch obszarach: w płaszczyźnie organizacyjnej czy instytucjonalnej i w płaszczyźnie kompetencyjnej. Niestety, zabrakło w ustawie instytucji rzecznika dialogu społecznego i rozwiązania, aby dialog społeczny toczył się na forum, które byłoby niezależne. Byłoby polem niezależnym od którejkolwiek z tych trzech stron – mówił profesor Zieleniecki. Rada Dialogu Społecznego jest usytuowana formalnie u jednej ze stron prowadzących ten dialog, a mianowicie przy ministrze właściwym dla zagadnień związanych z pracą, czyli obecnie jest to minister rozwoju, pracy i technologii.

Zdaniem eksperta Komisji Krajowej to nie jest sytuacja, która zapewnia wszystkim stronom takie same prawa. Rozwiązaniem tej sytuacji mogłoby być powołanie takiej instytucję, która byłaby niezwiązana z żadną ze stron dialogu. Taką niezależną rolę mógłby pełnić rzecznik dialogu społecznego. Profesor Marcin Zieleniecki potwierdził również diagnozę głównej inspektor pracy, że RDS z większości swoich kompetencji nie korzysta. Przywołał on między innymi kompetencję: do inicjowania rozwiązań ustawowych, do zwoływania wysłuchania publicznego nad projektem ustawy, do występowania z zapytaniami do Sądu Najwyższego w sprawach budzących wątpliwości i rozbieżności w orzecznictwie. – Rada Dialogu Społecznego ma również kompetencje zawierania ponadzakładowych układów zbiorowych pracy. Swoją drogą uważam, że jest to przepis martwy. Układy zbiorowe w ramach RDS nie będą zawierane, chyba że będzie większy stopień sformalizowania procedury zawierania układów w ramach RDS w porównaniu z procedurami ogólnymi zapisanymi w kodeksie pracy. Można by wykorzystać Radę do tego, aby zawierać układy ponadzakładowe z jakąś opcją rozszerzenia ich zakresu podmiotowego, czyli z jakąś opcją generalizacji – mówił Marcin Zieleniecki.

Gdy powstawała ustawa o RDS, jej twórcą przyświecała myśl, żeby w  tych sprawach, które są najistotniejsze z punktu widzenia polityki społecznej czy gospodarczej – waloryzacja świadczeń emerytalno-rentowych, ustalanie minimalnego wynagrodzenia, świadczenia rodzinne, weryfikacja kryteriów dochodowych w rozumieniu ustawy o pomocy społecznej, czy w rozumieniu ustawy o świadczeniach rodzinnych – dochodziło do zawierania porozumień pomiędzy partnerami. Obecne przepisy przyznają Radzie Dialogu Społecznego głos stanowiący, dlatego że porozumienie zawarte w tego typu sprawach przez RDS nabiera charakteru normatywnego, staje się prawem. Możemy mówić o tym, że w tych sprawach RDS ma kompetencje stanowiące. Niestety praktyka pokazuje, że właściwie nie ma precedensu, żeby udało się takie porozumienie w tych czterech sprawach, w których rada ma kompetencje stanowiące osiągnąć.

 – Rząd ponosi odpowiedzialność za politykę społeczną i musi istnieć taki wentyl bezpieczeństwa, który umożliwia dokonanie ustalenia norm, określenie wskaźnika waloryzacji, minimalnego wynagrodzenia czy innych ważnych elementów wówczas, kiedy partnerzy społeczni w tym układzie trójstronnym nie potrafią się porozumieć. Ale wydaje mi się z punktu traktowania tych kompetencji stanowiących rady został tak ukształtowany, że właściwie osiągnięcie tego porozumienia jest niemożliwe. Zawsze jest tak, że to strona rządowa występuje z propozycją, potem mamy określony czas na dokonanie negocjacji, na zawarcie porozumienia i do tej pory zawsze było tak, nie tylko wtedy, kiedy ten dialog się toczył w ramach RDS, ale tak samo jak była Komisja Trójstronna, że różnice interesów są tak rozbieżne, że to porozumienie jest niemożliwe do osiągnięcia. I ostatecznie ten głos decydujący, zgodnie z ustawami, nie tylko ustawy o RDS, należy do strony rządowej, więc trudno się dziwić, że stronie rządowej nie zależy na zmianach, żeby porozumienie partnerów społecznych było źródłem regulacji – podsumował prof. Zieleniecki.

Pomysłem na wyjście z tego swoistego impasu mogły być regulacje ustawowe. W sytuacji braku porozumienia w płaszczyźnie trójstronnej obowiązywałby pewien uniwersalny mechanizm pozwalający określić istotne kwestie bezpośrednio na podstawie przepisów ustawy. Zdaniem Marcina Zielenieckiego najbliżej obecnie tej idei jest ustawa o minimalnym wynagrodzeniu. Mechanizm ustalania minimalnego wynagrodzenia uwzględnia obiektywne kryteria (wskaźnikiem inflacji czy wzrostem PKB), do których ustawa się odwołuje w przypadku, gdy brak jest porozumienia w kwestii minimalnego.

Kończąc swoje wystąpienie ekspert KK stwierdził, że nawet jeżeli możemy mieć zastrzeżenia do efektywności dialogu, z punktu widzenia strony pracodawców i strony związkowej, że nie zawsze interesy obu tych stron są uwzględniane w dialogu społecznym, to sam fakt, że jest takie forum, w ramach którego odbywa się dyskusja o problemach jest bardzo istotną wartością.

Nie da się zadekretować roztropności i wzajemnego szacunku

W czasie majowej debaty rolę advocatus diaboli wobec perspektyw dialogu społecznego w Polsce przyjął Janusz Śniadek, dawny szef NSZZ „Solidarności”, a obecnie poseł PiS i przewodniczący Rady Ochrony Pracy. – W Radzie Dialogu Społecznego są  przedstawiciele pracodawców, związków zawodowych i strony rządowej. Każda z tych stron chce odnieść potencjalny sukces. Jest rywalizacja pomiędzy poszczególnymi organizacjami związkowymi, równie silna, a może jeszcze większa pomiędzy organizacjami pracodawców, o stronie rządowej i rywalizacji w polityce nie będę mówił. Różnice interesów prowadzą do tego, że jakiekolwiek zwiększanie kompetencji Rady może tylko pogłębić ten spór, i w ogóle uniemożliwić funkcjonowanie Rady, ponieważ nie da się zadekretować roztropności, mądrości, postawy propaństwowej, a także wzajemnego szacunku. Bez osiągnięcia czegoś takiego czarno widzę jakikolwiek dialog. Stoimy obecnie w obliczu groźby konfliktu między partnerami społecznymi a rządem. Rządowy program Polski Ład wymaga  przeprowadzenia około 100 ustaw, które w stopniu niesłychanie żywotnym interesuje wszystkich partnerów społecznych, zarówno pracodawców, jak i związki zawodowe. Jest tu dosyć duża różnica interesów, a z kolei z punktu widzenia rządu ważne są kwestie terminów. Bo jeśli dodamy do tego wszystkiego prawo Senatu do 30-dniowej konsultacji, to wydłuża się proces legislacyjny. Gdyby dochowywać wszystkich przepisów to wprowadzanie zmian mogłoby trwać już nie miesiące, a lata. Więc tutaj obawiam się, że będzie bardzo silna tendencja do skracania tych procedur, i że to się może okazać bardzo silnym kolejnym polem konfliktu. Oby tak nie było. Ten nasz wspólny interes dostrzegany w celowości przeprowadzenia tych procesów legislacyjnych ustaw, które gwarantują znaczący wzrost poziomu życia i dochodów pracowników, zwłaszcza w tych grupach średnich i mniej zarabiających, jest kluczowy – mówił Janusz Śniadek.

Prowadzący dyskusję Jacek Rybicki miał wątpliwości czy pomijanie partnerów społecznych w tak ważnych sprawach jest do usprawiedliwienia. – Nowym Ład to niemal kompleksową umowa społeczna. Poprzednia umowa społeczna proponowana przez PiS w 2006 roku: gospodarka, praca, rodzina, dialog, była omawiana w Komisji Trójstronnej . Z tego co wiem, to Nowy Ład o Radę Dialogu nawet się nie otarł. Czy sądzisz, że to dobrze? – zadał pytanie Januszowi Śniadkowi Jacek Rybicki.

Poseł PiS odpowiedział, że nie jest to dobrze z punktu widzenia sytuacji dialogu społecznego, ale jest to robione w słusznym celu. – Czemu ma służyć funkcjonowanie Rady Dialogu? Nie ma służyć samej sobie, tylko Rada Dialogu jest środkiem do poprawy sytuacji pracowników. I w tym sensie jestem skłonny rozumieć sytuację, w której zakłada się większy priorytet dla tempa legislacji niż dochowania litery ustawowej dialogu. Jedno i drugie jest na pewno jakąś wartością, w tej chwili jeśli chodzi o proces wzrostu płacy minimalnej to on wielokrotnie przewyższał oczekiwania związków zawodowych – odpowiedział Janusz Śniadek.

Jak to widzą pracodawcy

W czasie debaty stronę pracodawców reprezentował Ireneusz Karaśkiewicz przewodniczący Związku Pracodawców FORUM OKRĘTOWE

– Mój punkt widzenia na dialog społeczny jest specyficzny punkt, ponieważ reprezentuję branżę stoczniową. Na samym początku chciałbym przedstawić krótki rys historyczny, jak doszliśmy do punktu, w którym w tej chwili jesteśmy. W latach 90. na początku przemian ustrojowych mieliśmy do czynienia z kapitalizmem agresywnym, spotkałem się nawet z określeniem – feudalny kapitalizm. Określenie to oddaje ówczesną sytuację: wysokie bezrobocie, bardzo duża przewaga pracodawcy nad pracownikiem, który często był traktowany jak przedmiot. Nowa klasa kapitalistów była dosyć agresywna i w dużej części prymitywna, miała wizję kapitalizmu z filmów amerykańskich, nie sprzyjało to dialogowi, był potężny przechył na stronę pracodawców. Zaczęło to się zmieniać około roku 2000, kiedy to coraz częściej do kierowania przedsiębiorstwami dochodziła kadra nowych ludzi. Byli to ludzie wykształceni, mieli często doświadczenie pracy na Zachodzie, mieli wizję świata tam ukształtowaną – mówił Ireneusz Karaśkiewicz. Druga rzeczą, która miała wpływ na zmianę podejścia pracodawców do pracowników, było wejście do Polski zachodnich korporacji, w tym do branży stoczniowej. – Kluczowym momentem było wejście Polski do Unii Europejskiej i otwarcie się unijnego rynku pracy i związana z tym możliwość pracy Polaków za granicą, co sprawiło, że pracownik zaczął być w cenie i zaczął być inaczej traktowany. Nastąpiło pewne zrównoważenie i stopniowa ewolucja w kierunku takich stosunków, jakie możemy zaobserwować w innych krajach europejskich. W dialogu społecznym na poziomie przedsiębiorstwa pojawiła się skłonność do szukania kompromisu. Pojawiło się zjawisko wchodzenia pracowników czy przedstawicieli związków zawodowych do rad nadzorczych. Pracodawcy zaczęli rozumieć, że nie zbudują innowacyjnej firmy bez wzajemnego zaufania pracodawca – pracownik. Ten proces zaczął się kształtować przez ostatnie lata, niestety doszliśmy do roku 2020, i wybuchu pandemii – mówił szef Forum Okrętowego. Jego zdaniem dla branży stoczniowej wybuch pandemii koronawirusa to było jak bomba atomowa, która spowodowała, że pojawiły się zupełnie nowe wyzwania. Przemysł okrętowy w Europie został znokautowany. Około 80 proc. to była produkcja statków, w tym dużych wycieczkowców, po wybuchu pandemii te wycieczkowce stoją na cumie, armatorzy nie zarabiają, ich straty szacowane są na około 20 mld dolarów. Polski przemysł okrętowy też zaczął to bardzo mocno odczuwać. Na to nałożyła się jeszcze drugie wyzwanie – konkurencja chińskich stoczni, których produkcja dotowana jest przez państwo, co powoduje, że stocznie europejskie nie są w stanie wytrzymać konkurencji z krajami z Dalekiego Wschodu. – Co te dwa zjawiska spowodowały? Pracodawcy i pracownicy stanęli po jednej stronie barykady. Stoczniowy przemysł europejski stanął na krawędzi zagłady. W roku 1990 i 1991 udział europejskiego przemysłu stoczniowego w produkcji światowej to było 45 procent, w tym roku to tylko 5 procent i grozi, że nastąpi dalsza redukcja. Spowodowało to na szczeblu europejskim niesamowite zbliżenie pracodawców i pracowników. Uświadomiono sobie, że za chwilę jedni i drudzy mogą przestać funkcjonować. Związek Pracodawców Forum Okrętowe jest członkiem organizacji SEA Europe zrzeszającej stocznie i producentów wyposażenia okrętowego z Europy, która ma swojego odpowiednika po stronie związkowej zrzeszający związki zawodowe pracowników przemysłu stoczniowego. Mamy spotkania, na których wspólnie szukamy rozwiązań, jak stawić czoła tym nowym wyzwaniom. Pojawiają się różne pomysły, jednym z nich, zgłoszonym po stronie związkowej jest propozycja, żeby Unia Europejska wymuszała obowiązek – jeżeli importujemy statki produkowane w Chinach, to muszą być zachowane przy ich produkcji standardy pracownicze odpowiadające tym z europejskich stoczni – mówił przewodniczący Karaśkiewicz. Gdyby udało się wymusić na stronie chińskiej te standardy, byłaby to może być jakaś droga rozwiązania problemów przemysłu stoczniowego w Europie. Przepaś konkurencyjna pomiędzy produkcją chińską a produkcją europejską zostałaby zredukowana.

Zdaniem Ireneusz Karaśkiewicz na role dialogu społecznego można patrzeć z dwóch punktów widzenia. Pierwszy to szukanie kompromisów między różnymi interesami, które strony reprezentują i drugi to szukanie punktów wspólnych i współpracy, jak znaleźć rozwiązania dla poszczególnych problemów.

Jacek Rybicki odnosząc się do wypowiedzi przedstawiciela pracodawców przypomniał słowa włoskiego polityka, przyjaciela Jana Pawła II profesora Rocco Butiglione, dotyczące koniecznej globalizacji pracy równoległej do globalizacji kapitału. Tylko to jest w stanie uporządkować rynki i zapobiec wykorzystywaniu przez część krajów nieuczciwej konkurencji.

Zapisy sobie, a praktyka sobie

Przewodniczący Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” Krzysztof Dośla przedstawił swój pogląd na stan dialogu społecznego z punktów widzenia członka Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego.

– W ustawie zapisane są prerogatywy i sposób działania dotyczący funkcjonowania wojewódzkich rad dialogu społecznego. I to tyle można powiedzieć o dialogu społecznym na poziomie samorządowym. I to jest podstawowa bolączka dialogu społecznego w Polsce. Są zapisy w oparciu, o które powinny być kształtowane warunki funkcjonowania tego dialogu. Nie znam jednak kraju, w którym dialog społeczny byłby tak silnie umocowany w aktach prawnych, począwszy od konstytucji, w której mówi się o nim w preambule i w artykule 20. Z drugiej strony chyba nie znam kraju, w którym wykonawstwo tych zapisów jest tak realizowane, jak właśnie w Polsce. Niestety, doszło do potężnego kryzysu, jeśli chodzi o dialog instytucjonalny. Nie wystarczy deklaracja woli dotycząca dialogu społecznego, musi mieć ona wymiar rzeczywisty. Jednym z warunków dialogu jest wzajemne zaufanie. Strony dialogu powinny być pewne, że jesteśmy zdolni do zawarcia porozumienia, które będzie w pełnirealizowane – mówił przewodniczący Regionu Gdańskiego. Polacy należą do najbardziej nieufnych społeczeństw w Europie. Z badań wynika, że ufa sobie nawzajem tylko około 20 proc.

– Zaufanie społeczne nie zbuduje się zapisami ustawowymi. Może ono zostać zbudowane w realnym działaniu. Budowanie zaufania to pewien proces. Mam świadomość, że ten proces musi trwać. Natomiast jeżeli nie będziemy go budowali, jeżeli nie będziemy pokazywali, że przynajmniej próbujemy go zbudować, to niestety obawiam się, że będziemy w takiej sytuacji trochę beznadziei. Bo co z tego, że będziemy mieli znaczące rozwiązania legislacyjne, skoro ten dialog – kontakty, negocjacje i wzajemne informowaniem się – będzie obarczone podejrzeniem, że to wszystko nie jest nie jest prawdziwy, a zawarte porozumienie i tak nie zostanie dotrzymane. Tego przykładem jest choćby sytuacja z porozumieniem zawartym w sprawie płacy minimalnej, kiedy to strona rządowa zawarte  porozumienie wyrzuciła do kosza. Tutaj oprócz porozumienia zmarnowane zostało zaufanie, które zostało wówczas zapoczątkowane – mówił Krzysztof Dośla.

Inną sprawą na którą zwrócił uwagę szef gdańskiej „S” to brak wystarczających środków na prowadzenie dialogu społecznego. – Na działalność wojewódzkich rad dialogu społecznego przeznaczanych jest w skali całego kraju około 4 milionów złotych rocznie. Takie koszty ponosi państwo na utrzymanie dialogu instytucjonalnego, na próby budowania zaufania społeczeństwa do siebie, między obywatelami. Mówiąc najoględniej, nie da się tak tanim kosztem tego wzajemnego zaufania, jako podstawy do jakiegokolwiek dialogu na pewnym poziomie, zbudować. Niestety efekty tego widzimy, np. pokazuje to niski poziom zaawansowania choćby różnego rodzaju porozumień zbiorowych. Jesteśmy w  ogonie Europy jeśli chodzi w ogóle o porozumienia zbiorowe. Obecnie rząd przedstawia gigantyczne, wieloletnie programy, które mają spowodować wielkie przyspieszenie naszego rozwoju gospodarczego. Rozwój gospodarczy to również rozwój społeczny, wpływa na wszystkie obszary w naszym państwie. Niestety, moja ocena jest taka, że nie tak zaczynamy. Zabrakło konsultacji na poziomie istniejących instytucji dialogu społecznego, a to takie niezbędne minimum. To zostało skrócone do poziomu iluzorycznego. W związku z tym za chwilę może być tak, że jakiekolwiek rozwiązania by nie były dobre, to one będą traktowane jako rozwiązania narzucone, a nie wynikające z rzeczywistych potrzeb. Mieliśmy przed sobą znakomitą szansę do zbudowania zaufania, pokazania, że potrafimy wspólnie w dialogu kształtować przyszłość naszego kraju, i to zostało zaprzepaszczone. Szkoda, że nie możemy czy nie potrafimy wykorzystać takiej szansy, jaka w tej chwili się pojawiła – mówił Krzysztof Dośla, który uważa, na każdym poziomie dialogu instytucjonalnego przedstawiciele państwa powinni być tylko i wyłącznie notariuszami tego dialogu. Stronami tego rzeczywistego dialogu powinny być te podmioty, które mają realny wpływ na kształtowanie rzeczywistej sytuacji społeczno–gospodarczej. – Jeżeli mówimy o gospodarce stronami powinny być przedstawiciele pracobiorców i przedstawiciele pracodawców. Jeżeli mówimy o kształtowaniu sfery szeroko rozumianej budżetowej, to w tym momencie dopiero pojawia się strona rządowa. We wzorcach chociażby skandynawskich państwo przyjmuje do rozwiązania to, co udaje się wypracować w dialogu bilateralnym. Być może gdybyśmy do takiego modelu doszli, byłoby więcej namacalnych efektów dialogu. Na dzień dzisiejszy uważam, że tego jest brak, i obawiam się, że znowu zaczynamy dochodzić do sytuacji, kiedy wszystkie strony uczestniczące w dialogu zaczynają stwierdza, że on jest mocno niedoskonały, i że pewna formuła jakby się wyczerpała, czego efektem będą protesty i będzie eskalacja pewnego rodzaju działań niemających zbyt wiele wspólnego z dialogiem – podsumował Krzysztof Dośla.

Małgorzata Kuźma

Region Gdański NSZZ „Solidarność”

Projekt otrzymał dofinansowanie z Norwegii poprzez Fundusze Norweskie 2014-2021, w ramach programu „Dialog społeczny – godna praca”.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej