Zabić księdza! Pierwszy akt dramatu 13 października 1984 r.
13 października 1984 r. trzej zamachowcy z SB czekali na duchownego w zasadzce koło Olsztynka. Mieli plan, który został jednak niespodziewanie pokrzyżowany. Ruch kierownicy zdecydował, że ksiądz Popiełuszko uniknął śmierci, ale ta i tak nadeszła za kilka dni.
W 1984 r. nie ustały pogróżki wobec księdza Jerzego, szczególnie po pielgrzymce ludzi pracy na Jasną Górę 16 września 1984 r. 9 października 1984 r. sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski ks. abp. Bronisław Dąbrowski spotkał się z gen. Zenonem Płatkiem, wicedyrektorem Departamentu IV MSW, zajmującego się m.in. dezintegracją i zwalczaniem Kościoła i usłyszał:
– Ksiądz Popiełuszko eskaluje swoje wystąpienia antypaństwowe. Jeżeli nie zaprzestanie tej działalności, straci dobrodziejstwo amnestii i grozi mu sąd – zagroził generał.
Inny milicyjny generał – Mirosław Milewski, zaufany człowiek Moskwy od lat 40. i jego ludzie, już pracowali nad „eliminacją” wroga systemu. 13 października 1984 r. doszło do pierwszej próby zabicia kapłana i towarzyszących mu osób. Ks. Popiełuszko tego dnia spotkał się z ks. Henrykiem Jankowskim i Lechem Wałęsą w parafii pw. św. Brygidy w Gdańsku (ksiądz nieraz bywał na Wybrzeżu m.in. w sierpniu 1981 r. uczestniczył w poświęceniu krzyża na Westerplatte, w trakcie I KZD NSZZ „S” odprawiał poranne msze św.).
Podczas powrotu z parafii św. Brygidy nieopodal Woli Rychnowskiej, między Ostródą a Olsztynkiem (trasa dziś przebudowana, wówczas kręta i dość trudna) kpt. SB Grzegorz Piotrowski, rzucił kamieniem w szybę samochodu którym podróżował ksiądz. Doświadczonemu kierowcy Waldemarowi Chrostowskiemu (są poszlaki, ekspertyzy i opinie biegłych, podważające wersję wydarzeń z października 1984 r, którą przedstawił Chrostowski oraz jego rolę w otoczeniu księdza i w trakcie porwania: skok z pędzącego auta w kajdankach czy zatrzymanie samochodu nocą, w lesie sytuacji, gdy na drodze staje „patrol drogówki”) udało się ominąć zamachowca. Chrostowski jechał 90 km/h, gdy – według jego relacji – miał zobaczyć człowieka na drodze, który wziął zamach. Kierowca odbił kierownicą raz w prawo, a raz w lewo. Następnie przyspieszył, kierując auto w stronę napastnika. Zdezorientowany tym zamaskowany napastnik nie trafił kamieniem w szybę auta i odskoczył. Samochodem podróżowali: jego kierowca, ksiądz Jerzy oraz Seweryn Jaworski, działacz „Solidarności” z Regionu Mazowsze. Dwaj pasażerowie spali.
Piotrowskiemu towarzyszyli funkcjonariusze SB Waldemar Chmielewski (resortowe „dziecko”) i Leszek Pękala. Komando miało w szarym fiacie 125p skarpety wypełnione piaskiem, saperki i kamienie, przy sobie walkie-talkie, dwie drewniane pałki, kłódkę, torbę sportową, trzy latarki, trzy kominiarki, trzy pary rękawiczek, taśmę samoprzylepną, pęk kabli i linkę, nożyczki, litr wódki, 20-litrowy kanister z benzyną i dwa worki wypełnione kamieniami – wymienił Patryk Pleskot, historyk, w książce pt. „Zabić. Mordy polityczne w PRL”.
Piotrowski, który w procesie toruńskim zachowywał najdłużej milczenie jednak przyznał się do próby zabójstwa ks. Popiełuszki 13 października 1984 r. Wyjaśniał śledczym z tego samego resortu, że po wypadku samochodu esbecy mieli zamiar podpalić auto z pasażerami w środku.
19 października 1984 r. ksiądz Popiełuszko wracał z Bydgoszczy. Na terenie niezabudowanym auto zatrzymali ci sami trzej funkcjonariusze z IV Departamentu MSW…