Tak rodziła się „Solidarność”. Rozmowa z Joanną Dudą-Gwiazdą i Andrzejem Gwiazdą
Rozmowa z Joanną Dudą-Gwiazdą i Andrzejem Gwiazdą, miłośnikami gór, świadkami tragedii 1970 roku na Wybrzeżu, w roku 1976 autorami listu do Sejmu w obronie członków Komitetu Obrony Robotników, współzałożycielami w 1978 roku WZZ Wybrzeża, jednymi z twórców NSZZ „Solidarność” i pierwszego postulatu MKS o powołaniu niezależnej organizacji związkowej. W stanie wojennym internowani, przeciwstawiający się ustaleniom przy Okrągłym Stole.

Andrzej Gwiazda i Joanna Duda–Gwiazda 31 sierpnia 2024 r. w Sali BHP w Gdańsku podczas obchodów 44 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych (fot. IPN O. Gdańsk)
– Lata 70. to czas budowania „drugiej Polski, która miała rosnąć w siłę, a ludziom miało się żyć dostatnio”. Wielu rodaków poparło wizję nowego, skrojonego na zachodnią modę I sekretarza KC PZPR i jego ekipy. Skąd u Państwa odruch buntu?
Andrzej Gwiazda (AG): – Bunt wynikał z obserwacji i z naszego doświadczenia, od lat wojny, przez 1968 i 1970 rok.
Joanna Duda-Gwiazda (JDG): – Nie mieliśmy zaufania do ludzi reżimu. Nawet tzw. Okrągły Stół nie wyleczył nas z przekonania, że nie rozmawia się z towarzyszami. On nas w tym upewnił.
AG: – PRL z czasów Gierka był przepompownią dolarów i franków do Związku Radzieckiego (śmiech). Można było kupić lepsze ciasteczka i wsiąść do małego fiata. A po trzech, czterech godzinach spędzonych w kolejce, jak rzucili cytryny i pomarańcze, można było poczuć się lepiej…
– Statek z cytrusami wyruszał z Kuby…
JDG: – I czekaliśmy. Cała Polska się interesowała, czy do nas płynie. A może już przybił do portu?
AG: – Rolnicy słuchali komunikatów, wypatrywali rejsu z Brazylii, który miał dostarczyć sznurek do snopowiązałek.
– Bunt mógł zaowocować działalnością w opozycji niepodległościowej. Działał już ROPCiO i bracia Czumowie, działał Moczulski. Wybraliście Wolne Związki Zawodowe.
AG: – To była proletariacka przekora (śmiech). Wyrastaliśmy w tradycji PPS i rewolucji 1905 roku. W czerwcu 1976 roku zbuntował się Ursus, Radom, Płock, nawet Gdańsk się poderwał na chwilę. Trzy miesiące później powstał Komitet Obrony Robotników, bo robotników przejechał walec prześladowań i propagandy. A my odczuliśmy działania tajnych służb, „widnych, tajnych i dwupłciowych”.
JDG: – Objawiło się nam Deep state made in PRL. Dostaliśmy niespodziewanie paszporty, pozwolono nam wyjechać z kraju do Hiszpanii.
– Siły Deep state rządzą i kreują wydarzenia, ale to tylko teoria.
AG: – Znana nam z autopsji. Tak jak znana nam była z autopsji sytuacja w przemyśle i pracownicze nastroje. Trwał front oporu, także na politechnikach, w środowiskach naukowych, ale po nich nie zostało śladu. Za drukowanie ulotek można było odsiedzieć kilkanaście dni.
JDG: – Umiemy obserwować, łączyć punkty, wyciągać wnioski.
– Tak działały specsłużby…
AG: – Które postanowiły pozbyć się nas – na miękko. Złożyliśmy wnioski o paszporty. Sprawa się niemiłosiernie ślimaczyła. Chcieliśmy je wycofać i jechać w góry. A tu nagle, gdy napięcie rosło, powiedziano, że mamy przyjść po paszporty na miesięczny wyjazd. Paszporty wydano w sobotę! Tak się śpieszyli, i byli uprzejmi.
JDG: – Odłożyliśmy akurat tyle, że na samolot do Madrytu starczyło i jeszcze 130 dolarów amerykańskich. Władza sądziła, że Gwiazdowie zostaną na Zachodzie.
AG: – A my wróciliśmy, mimo powszechnego przekonania, także kolegów, że zostaniemy na emigracji.
– Większość rodaków się nie buntowała, poddawała się malej stabilizacji, marzyła o kontrakcie w NRD lub o emigracji na Zachód.
AG: – Była różnica między czasem Gierka a Gomułki. Może dlatego? Delegacja służbowa do NRD to był sukces finansowy (śmiech). Nurt buntu płynął głęboko i sporadycznie się ujawniał. Znaleźli się tacy, którzy postanowili działać jawnie. Naszym jawnym wejściem do opozycji było napisanie listu do Sejmu w obronie działaczy KOR. Z Radia Wolna Europa dowiedzieliśmy się, że powstał KOR. List do Sejmu kończył się dla władzy parszywie: „My, uczestnicy wydarzeń roku 1968 i 1970, uważamy, że to KOR a nie partia ma rację”.
– Wzięto was pod opiekę?
AG: – Dostaliśmy stałą inwigilację. Skasowano nam natychmiast w dowodach pieczątki uprawniające do zwiedzania demoludów (KLD – kraje demokracji ludowej; RWPG – dop. red.).
JDG: – A jak nam zamykają wycieczki, to pieniądze, które się na wycieczki odkładało, przeznaczamy na opozycję!
– Państwo robotników was wtedy ukarało, ale wcześniej zaczęły się w Gdańsku ruchy związkowe?
AG: – W kilku zakładach, na stoczni, w Centrum Techniki Okrętowej, po Grudniu padło hasło „związki bez kierowników i bez partyjnych”. Członków rad wybrały załogi, co zostało umiejętnie rozbite. Natomiast na halach rozmawiano o związkach, że partyjne związki zawodowe są sprzedajne. W sierpniu 1977 roku przygotowaliśmy koncepcję Wolnych Związków Zawodowych, ale był kłopot. Nie wiem, z jakich powodów Wolna Europa przyjmowała informacje tylko od Kuronia. Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela strasznie narzekał, jak i inne grupy opozycji, że nie przyjmują innych widomości niż te od Jacka Kuronia.
– To on miał telefon do Monachium.
AG: – Gdy Kuroń wracał z Juraty, z wakacji, zajrzał do naszego mieszkanka. Rozmowa toczyła się o tym, że grupa inteligentów, nawet genialnych, nie jest w stanie wybronić robotników, którzy są oszukiwani, wyzyskiwani w miejscu pracy. Powiedziałem, że nie potrzebujemy tej obrony, bo robotnicy muszą się bronić sami i sami się obronimy.
JDG: – Kuroń i KOR byli początkowo przeciwni związkom, myśleli, że nie podołają obronie rzeszy robotników.
AG: – Krzysztof Wyszkowski pojechał do Kuronia i go przekonał.
– Między trockistami i rewizjonistami marksistowskimi a ROPCiO była różnica ideowa.
AG: – Były różnice – coś jak PPS i endecja. Ruch sięgał do tradycji prawicy, do endecji, a Kuroń i towarzystwo „pucowali się” na przedwojenną PPS, na idei Piłsudskiego, który przecież wydawał „Robotnika”. Związki zawodowe naturalnie miały związek z PPS.
JDG: – Nie mogliśmy zadeklarować się jako przeciwnicy systemu PRL, nie informując o tym Zachodu i społeczeństwa.
AG: – Co ciekawe, gdy powstały Wolne Związki Zawodowe trzyosobowy komitet założycielski był jawny, był pod ochroną 87 i 88 konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy, była osłona prawna. Podaliśmy nasze numery telefonów do kontaktu.
– Członkowie PZPR w zakładzie mocno naciskali, przeszkadzali?
AG: – W „Elmorze” była silna grupa WZZ. Był m.in. Andrzej Bulc i ja. Zdarzało się, że po godzinach zostawałem. Raz, po zebraniu partyjnych w świetlicy i po prelekcji lektora Komitetu Wojewódzkiego, przyszedł do pracowni kolega Wiesiek. Był partyjny, ale powiedział, że po spotkaniu z prelegentem partyjni „puścili czapkę”. Wyjął z niej uzbierane 460 złotych na WZZ. Nawet towarzysze mieli dość fikcji. Innym razem od członków partyjnej egzekutywy dostałem ostrzeżenie: nich pan uważa, przyszło polecenie, by znaleźć pretekst do zwolnienia.
– W MSW docenili waszą działalność. Milicyjny generał Adam Krzysztoporski, szef Departamentu III MSW, apelował do SB, aby nie bagatelizowała WZZ…
AG: – Podobno docenił nas też sowiecki Komitet Bezpieczeństwa Państwowego. Robotnicza organizacja WZZ pokazywała, iż system realnego socjalizmu był antypracowniczy.
– WZZ-y Wybrzeża przed sierpniem 1980 roku inicjowały protesty?
AG: – Wraz z działaczami RMP, ze studentami, organizowaliśmy obchody grudniowej masakry. W 1979 roku przybyło pod mury stoczni trzy tysiące ludzi. Liczyliśmy, że strajki będą wybuchały w ośrodkach, gdzie jest opozycja, a okazało się, że wybuchają tam, gdzie opozycja nie ma kontaktów. Nas zastanawiało, że wybuchały strajki niespodziewanie. W lipcu 1980 roku strajkował Tczew, PGR pod Kościerzyną. Strajki spontaniczne trwały od dwóch godzin do dwóch dni. Były likwidowane spełnieniem żądań podniesienia płac.
– Do Sierpnia 1980 i 21 postulatów droga była długa?
AG: – Trwała dekadę. Wiesława Kwiatkowska znalazła w prokuraturze zakwestionowany w hotelu robotniczym w 1970 roku spis żądań robotniczych. Zapiski na kartce zeszytu były wprost zapowiedzią 21 żądań strajkowych. Naturalna tendencja robotników do zawiązywania własnych organizacji związkowych ujawniła się w 1970 roku.
– Co mieliście robotnikom do zaoferowania, skoro na przykład spawacz zarabiał dużo lepiej niż urzędnik?
AG: – Przychodzili i pytali: „dlaczego te związki?” i „co za nie grozi?”. Oni byli zadowoleni z zarobków, zarabiali po 6 tysięcy złotych, czyli dobrze ponad średnią, a nieco mniej niż sekretarz szczebla wojewódzkiego PZPR, trzy razy tyle co urzędnik. Ale, żeby tyle zarobić, to musieli się napracować w akordzie, szybko i źle – więc byli niezadowoleni z organizacji i z metod pracy. Ludzie chcieli pracować w normalnych warunkach. Przy spawaniu zimny metal ma kontakt z metalem stopionym. Trzeba spawać dokładnie i stopniowo, żeby nie powstawały naprężenia. A jeżeli się jedzie grubą elektrodą, to się jednym „ścieżkiem” zalewa szparę płynną stalą, ta pęka przy kurczeniu. Pomagała w przekonaniu formuła związku, która polegała na tym, że podejmowaliśmy konkretne działania, których efekty można było na bieżąco weryfikować. Związki zawodowe oznaczały konkret, kiedy na drodze działalności związkowej udawało się wywalczyć podwyżki.
– 1 lipca 1980 roku podniesiono ceny mięsa i wędlin. Podwyżki wywołały falę społecznego niezadowolenia. Zastrajkowali robotnicy WSK PZL-Mielec, Ursusa, Autosanu w Sanoku, Pometu w Poznaniu, kierowcy Transbudu. Od 9 do 24 lipca 1980 roku w Lublinie strajkowała większość załóg zakładów pracy. Gdańsk czekał. Były wakacje…
JDG: – Było deszczowe lato. Ludzie mnie zatrzymywali na chodniku – kiedy my zaczynamy? Dwa miesiące później w całym kraju zaczęły tworzyć się struktury „Solidarności”.
AG: – Ludzie pytali – kiedy zaczynacie? Odpowiadałem, że jak zaczniemy, to porządnie, nie kilkugodzinnym strajkiem o byle co. Jest ogromną odpowiedzialnością wezwać ludzi do wielkiego strajku, gdy usłuchają wezwania. Przecież wiemy, że ich nie możemy ochronić jak przyjdą represje. Bezpieka przyszła nam z pomocą: nakazem zwolnienia z pracy Anny Walentynowicz, co było pomysłem zaskakującym. Ania była popularna na stoczni, znana. Zwolnienie Ani groziło konfliktem. Okazało się, że trzeba bronić kolegów przed represjami więc WZZ-y zareagowały apelem o obronę Anny Walentynowicz.
JDG: – Nie można też wykluczyć, że wyrzucenie z pracy było elementem prowokacji, przecież oni musieli sobie zdawać sprawę z konsekwencji.
– Był to element gry, w której Stanisław Kania, odpowiedzialny za polityczny nadzór nad SB, i Wojciech Jaruzelski wyciągali dywan spod nóg urlopującego na Krymie Gierka?
AG: –Tego nie uwzględnialiśmy. Staliśmy przed koniecznością obrony Anny Walentynowicz. 7 sierpnia zwolniono Anię, a po kilku dniach drukowania ulotek mogliśmy rzucić wezwanie do strajku w Stoczni im. Lenina.
JDG: – Znaleźliśmy się na musiku.
AG: – W Gdańskich Zakładach Maszyn Elektrycznych w „Elmorze” łączyliśmy się na bieżąco ze stocznią, czekając na informację, czy zakład stanął. Jeśli stanie stocznia, wiadomo, że następnego dnia stajemy my. Trzeciego dnia strajkowało kilkadziesiąt zakładów, konieczna była koordynacja komitetów strajkowych w MKS.
– Dlaczego Wałęsa stanął na czele strajku?
AG: – Dokładnie nie jestem pewien. Płotu nie przeskoczyłby sam (śmiech). Mogli mu dać przepustkę, przywieźć motorówką. Wcześniej zastanawialiśmy się, jak człowiek o takim usposobieniu trafił do opozycji. Wszystkich musieliśmy podejrzewać, wszystkich. Bezpieka nie bierze i nie daje pieniędzy za darmo, nie jest to banda przygłupów. To byli inteligentni ludzie, którzy potrafili werbować, na poziomie zdolności aktorskich. Prawdziwe zamiary wychodzą w ułamkach sekund, w których mimiki się nie da się opanować. Chcę opierać się na własnej obserwacji, a byłem w pierwszych dniach sierpnia „wyłączony”. Odchodziła w szpitalu moja mama. Dyżurowaliśmy przy jej łóżku, na przemian z ojcem i siostrą. Byłem sam obserwowany. 14 sierpnia zniknęła moja obstawa. Wróciłem ze szpitala do „Elmoru”. Przez skład węgla i piwnice dostałem się do stoczni. Chłopak na bramie mnie przywitał i dał opaskę.
JDG: – Po gdańskich zakładach mieliśmy grupy po kilka, kilkanaście osób, każdy z uczestników WZZ miał wywołać strajk w swoim zakładzie. Jedynym niepracującym uczestnikiem narad był Borusewicz. To on zgłosił, żeby dołączyć Wałęsę. Wobec niego podejrzenia się zagęszczały. Mimo to w żądaniach strajku było zapisane przywrócenie do pracy także Wałęsy.
– Wywołanie strajku to odpowiedzialność za ludzi. Mimo to ryzyko zostało podjęte.
AG: – Naprawdę nie wiedzieliśmy, czy i kiedy nas zaatakują. Stocznia nie była samotna. Ich siła była mimo wszystko mniejsza, bo strajk gwałtownie rósł. Przystąpienie do rozmów zmniejszało ryzyko. Pytałem siebie, co chcemy osiągnąć? Nie miałem się z kim naradzić, na stoczni był wielki kocioł. Była kwestia, żeby nie przeciągnąć struny. Elmorowskie żądanie strajkowe wolnych wyborów żeśmy skreślili. Od początku strajku były naciski na rozdział „tu polityka, a tam robotnicy”.
– Warszawa przysłała wam doradców. Wśród nich była Jadwiga Staniszkis, był wysłannik księdza prymasa, redaktor Mazowiecki i byli ludzie z KIK…
JDG: – Legendy krążą, że nam napisali żądania…
AG: – Jedynym ekspertem, który mi rzeczowo doradził, udzielając ważnej odpowiedzi, była Jadwiga Staniszkis. Żądań strajkowych też nie pisaliśmy z ekspertami. Prowadziłem główne negocjacji ze stroną rządową w 1980 roku i w 1981 roku.
– W 1980 roku podjęto próbę nadania nazwy pomnik Pojednania pomnikowi Poległych Stoczniowców, sugerując zmianę jego usytuowania, gdy był już niemal gotowy.
AG: – Próbowano nas dzielić, wywołać konflikt, opóźnić odsłonięcie.
– Pan podczas dyskusji o jego nazwie i o usytuowaniu stwierdził, że następnym razem władza miejsce strzelania do protestujących powinna uzgodnić z architektem miejskim…
AG: – Fałszywe jest i było przekonanie, że robotnik był i jest głupi. Naszym celem było powołanie organizacji pracowników, której ludzie byliby w stanie zawierzyć.
– To po co przybyli tzw. doradcy?
AG: –Żeby nas przypilnować. Podczas obrad prezydium MKS, tydzień od podjęcia strajku, przyszedł chłopak z wiadomością, że jest facet, który chce się widzieć z MKS. Okazało się, że to Mazowiecki. Jeden go kojarzyłem – z kiosku na Siedlcach (śmiech). Dostarczałem „Robotnika Wybrzeża” i „Robotnika”, a pod ladą czekała na mnie „Więź” redaktora Mazowieckiego. Wiedziałem, że facet się po krawędzi systemu ślizga. Wpadł zdyszany, opowiadał, że przebili się bocznymi drogami do Gdańska, że jest on i kilku innych gotowych doradzać. Potem okazało, że oni byli w Gdańsku wcześniej i po prostu spali w hotelu. Pomyślałem, że Mazowiecki może się nam przydać do formułowania treści, skoro przyjęto wobec nas formę rozmów. I tak zostałem pełnomocnikiem MKS do kontaktów z doradcami. „Solidarność” wyrasta z tradycji i z robotniczego korzenia. Zbyt dużo przemyśleń intelektualnych skutecznemu działaniu nie sprzyja, skoro 75 procent intelektu zużywamy na samousprawiedliwienie (śmiech).
JDG: – Była ważna kwestia, gdzie będzie rejestrowany nasz związek? Proponowali nam afiliowanie przy CRZZ!
AG: – Najpierw radzą nam, by zażądać wyborów do rad zakładowych, w ramach starego układu, potem, że powinniśmy się zarejestrować przy Centralnej Radzie Związków Zawodowych. Mówię: „Panowie chyba żartujecie! Wy naprawdę uważacie, że tak powinniśmy zrobić?”. Oni na to: „Myśmy musieli wam tę propozycję przedstawić, ale byliśmy przygotowani, że ją odrzucicie. Mieliśmy obowiązek ją przedstawić”. Obowiązek! (Komisja Ekspertów przy MKS w Stoczni Gdańskiej, od 24 sierpnia 1980 r.: Tadeusz Mazowiecki, Bohdan Cywiński, Bronisław Geremek, Tadeusz Kowalik, Waldemar Kuczyński, Jadwiga Staniszkis i Andrzej Wielowieyski; przybyli do Gdańska za wiedzą i zgodą władz, samolotem rejsowym PLL LOT – dop. red.). Mówię im: „Bardzo dziękuję za trud, za dobre chęci, za zaangażowanie i za chęć pomocy, no i dziękuję panom”, a do grupy stoczniowców: „Chłopaki, odprowadźcie panów na bramę”. Następnego dnia wrócili, z przemyśleniem, że mamy się rejestrować w sądzie. Tyle że – jak twierdzili – związki zawodowe w socjalizmie są zjednoczone a prawo przewiduje jedne związki zawodowe i tylko w tych możemy się rejestrować. Wyjąłem kodeks pracy i pokazałem, że związki zawodowe są pisane z małej litery (śmiech). To nie jest nazwa własna. Ortografia nam pomogła.
– Po strajku trzeba było budować struktury. W Gdańsku było to proste, tu działał MKS?
AG: – I były dwa tygodnie w stoczni, więc jakoś się to krystalizowało, mimo sporów. W innych ośrodkach nie było opozycji, ale okazało się, że poglądy tam były wykrystalizowane.
– 17 września 1980 r. przedstawiciele Międzyzakładowych Komitetów Założycielskich w Gdańsku, w stoczniowym klubie „Ster”, ustalili, że będzie jeden, ogólnopolski związek zawodowy.
AG: – 17 września 1939 roku Armia Czerwona zaatakowała Rzeczpospolitą i w rocznicę tego najazdu zjechały się komitety założycielskie, by powołać ogólnopolski Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. I powołały. To była symboliczna rocznica. Manifestacja dążenia do niepodległości. Związkowi delegaci w Gdańsku, zamiast zajmować się opisywaniem historii, zaczęli ją tworzyć.
Rozmawiał Artur S. Górski
Rozmowa ukazała się w najnowszym „Magazynie Solidarność” nr 7/8