Przede wszystkim liczmy na siebie

Przełom lutego i marca to nie tylko wyglądanie pierwszych jaskółek wiosny, choć na razie niewiele na to wskazuje. Od kilku lat ten czas nie kojarzy się najlepiej. Trzy lata temu uderzyła w nas pandemia, zamykając w domach, izolując i strasząc. Zaś rok temu światem wstrząsnęła brutalna agresja Rosji na swojego sąsiada. Warto przy tej okazji przypomnieć, że po rozpadzie Związku Sowieckiego Ukraina dysponowała trzecim arsenałem nuklearnym na świecie (po USA i Rosji). Było to blisko 1800 strategicznych głowic jądrowych i 176 międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Przez kilka lat toczyła się – także polityczna – debata, co z tym fantem zrobić. Wreszcie w styczniu 1994 roku podpisano tzw. Memorandum Budapesztańskie, w którym Ukraina zobowiązuje się do przekazania (i zniszczenia) całego arsenału Rosji, a trzy atomowe mocarstwa – Rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania – gwarantują Ukrainie respektowanie suwerenności i integralności terytorialnej oraz niestosowanie wobec niej przymusów ekonomicznych. Uroczyście podpisy pod Memorandum złożyli prezydenci Rosji, Ukrainy, USA i premier Wielkiej Brytanii. Równo dwadzieścia lat później Rosja zaanektowała Krym i wschód Ukrainy.

Na naszych oczach gwarancje wielkich tego świata okazały się nic nieznaczącym świstkiem papieru. Warto o tym przypominać, gdyż doświadczenia wielu dziesięcioleci i wielkich konfliktów ostatnich czasów dowodzą, że często sojusze stają się zawodne i przegrywają z bieżącymi interesami. Nie rezygnując więc z sojuszy, trzeba liczyć także, a może przede wszystkim, na siebie. Wydaje się, że dobrze akurat to rozumieją rządzący dziś naszym krajem, w przeciwieństwie do poprzedniej ekipy, której – być może – wydawało się, że wolność i niepodległość to wartości dane raz na zawsze. Świadczą o tym i skutecznie podejmowane od lat decyzje dywersyfikujące dostawy surowców energetycznych, i budowanie siły obronnej Rzeczypospolitej. Rozumieją to też Ukraińcy. W pierwszych dniach wojny na dość niefortunną propozycję prezydenta Joe Bidena udzielenia azylu prezydentowi Ukrainy, ten ostatni odpowiedział, że chce amunicji, a nie „podwózki”. Ostatnio ukraiński żołnierz, zapytany o sens heroicznej obrony wschodnich rubieży, odrzekł, że wolą ginąć tu, bo inaczej ginęliby we własnych domach w całej Ukrainie.

Zbliżający się koniec zimy pokazuje, że brutalna taktyka obliczona na złamanie woli oporu społeczeństwa ukraińskiego poprzez pozbawienie  go wody, prądu, ogrzewania etc. poprzez rakietowe ataki na tzw. infrastrukturę krytyczną, okazała się nieskuteczna. Podobnie zresztą jak liczenie na „zamarznięcie” Europy. Otwarte pozostaje pytanie – co dalej? Bo przecież rzecz nie toczy się wyłącznie o militarne rozstrzygnięcie wojny, a – na co ewidentnie liczy Putin – na zmianę porządku globalnego, osłabienie Zachodu i pozbawienie go światowego przywództwa pod każdym względem. Niemniej wojna, którą rosyjski dyktator zamierzał rozstrzygnąć w tydzień, wkroczyła w drugi rok. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Na naszym związkowym podwórku zbliża się koniec kadencji. Właściwie na poziomie organizacji zakładowych skończy się ona wraz z końcem marca. Do tego czasu należy przeprowadzić nowe wybory. Walne Zebranie Delegatów w naszym Regionie odbędzie się zapewne w okolicach połowy czerwca. Wtedy delegaci wybiorą nowe władze na kolejną pięcioletnią kadencję. Ale wcześniej, bo już 9 marca, organizujemy kolejne – po pandemicznej przerwie – spotkanie przedstawicieli organizacji związkowych z Regionu Gdańskiego. Będzie ono towarzyszyło konferencji na temat dialogu społecznego w czasach dwóch kryzysów, które nas dotknęły – globalnej pandemii i wojny w Ukrainie. Bowiem, wbrew pozorom, dialog w takim czasie jest ważny i potrzebny. Piszę o tym obszernie w innym miejscu „Magazynu”. O jakości dialogu i jego efektywności na pewno decyduje siła organizacji związkowych. Im nas jest więcej, tym jesteśmy skuteczniejsi. Według ankiet składanych przez organizacje związkowe (niestety – nie przez wszystkie), osiemnaście z nich skupia ponad 50 procent pracujących w danym zakładzie. W kilkunastu – mimo  kryzysów – nastąpił w tej kadencji zasadniczy wzrost liczby członków Związku – nawet o sto i więcej procent. To pokazuje, że można. Wzrasta liczba organizacji małych i średnich, bo taka jest tendencja w całej gospodarce. To na pewno nieco utrudnia związkowe działania. Nadal jednak w Regionie organizacji zrzeszających ponad stu członków jest 66. To całkiem sporo.

Niemniej w nowej kadencji, która na poziomie zakładowym już się rozpoczyna, warto postawić na rozwój Związku poprzez wzrost liczby członków. W nadchodzących miesiącach będziemy w „Magazynie” starali się pokazywać, jak to robią ci, którym się to udaje.

Jacek Rybicki

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej