NSZZ ,,Solidarność” Pracowników Morza Bałtyckiego: Nim z polskiego wybrzeża znikną ostatnie kutry…

Do końca grudnia br. maja być złożone przez rząd konkretne propozycje rybakom, którzy zostali pozbawieni łowisk, a tym samym „warsztatów” pracy. Pracownicy Morza Bałtyckiego, właściciele kutrów, którzy uprawiają wędkarstwo rekreacyjne oraz po części komercyjne, łowiący przy pomocy sieci (komercyjni), haczyków i wędek morskich zrzeszeni w NSZZ „Solidarność”, by bronić miejsc pracy, czekają, ale desperacja rośnie.

Po wprowadzeniu embarga na połowy dorsza oraz łososia i w perspektywie budowy farm wiatrowych na Bałtyku – są nie do uratowania. Rybacy domagają się   odszkodowania, które umożliwi stworzenie nowych miejsc pracy,  a przynajmniej spłatę zaciągniętych na zakup kutrów i łodzi kredytów. Porozumienie w tej sprawie zostało zawarte przed prawie czterema laty z rządem, reprezentowanym przezMarka Gróbarczyka, szefa ówczesnego Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej (2015–20). Wylądowało gdzieś na dnie ministerialnej szuflady.

Do rozmów, po interwencji m.in. Krzysztofa Dośli, przewodniczącego ZRG NSZZ „S”, znającego – jako dawny marynarz PLO, specyfikę pracy na morzu, udało się włączyć Ministerstwo Aktywów Państwowych oraz Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi (Departament Rybołówstwa). Czy dwaj wicepremierzy Henryk Kowalczyk i Jacek Sasin będą potrafili lub mogli rozwiązać palący problem likwidacji warsztatów pracy rybaków tzw. rekreacyjnych? Werbalne deklaracje są. Konkretny muszą przyjść do końca roku. W czerwcu br. u wejścia na półwysep Helski obywała się manifestacja rybaków.

Promyk nadziei zaświtał po przystąpieniu do rozmów z ministrami, ze wsparciem NSZZ „Solidarność”. Padła ze strony wicepremiera Jacka Sasina deklaracja, że nasze postulaty zostaną poważnie rozpatrzone i otrzymamy odpowiedź co do ich realizacji do końca roku. Mamy jeszcze trzy tygodnie. Ludzie są zdesperowani. Nic dziwnego skoro zamiast wypływać  w morze muszą, by przetrwać, imać się prac dorywczych, przejadać resztki oszczędności, zapożyczać sięrelacjonuje sprawę przewodniczący KM Pracowników Morza Bałtyckiego NSZZ „S” Michał Niedźwiecki.  

Związkowcy skarżą się, że nie ma ze strony rządu recepty za odebranie łowisk i programu  rekompensat za brak możliwości prowadzenia działalności rybackiej. Co dalej co z rybołówstwem „rekreacyjnym” i „komercyjnym”?

Do kontaktów z rybakami i znalezienia sposobu na rozwiązanie ich problemów oddelegowany został wicepremier Kowalczyk. To on stwierdził, że skoro było zawarte porozumienie wypada się zająć jego wypełnieniem. Jak? Nad tym pracują w jego ministerstwie. Rządowe Centrum Legislacji wyraźnie określa i wskazuje ministra rolnictwa, jako odpowiedzialne za  rybołówstwo. Czekamy na odpowiedzi co dalej i kiedy rybacy otrzymają warunki nowego porozumienia, a być może – propozycję gratyfikacji i przelewy za – niezawinioną przez nich, likwidację miejsc pracy.

KM NSZZ „S” Pracowników Morza Bałtyckiego zrzesza rybaków, armatorów i pracowników od Gdańska i Gdyni, przez Hel, Władysławowo, Ustkę ,Łebę, Darłowo i Kołobrzeg. Na połów organizmów morskich, dla organizatora zawodów na prowadzenie połowów z brzegu, jak i armatora statku, pozwolenia wydaje Główny Inspektorat Rybołówstwa Morskiego, jednostka organizacyjna MRiRW.  

– Uciekliśmy się do „Solidarności”, związku zawodowego o znaczącej sile i historii. Traktowano nas jak intruzów, naprzykrzających się kolejnym ministrom i podsekretarzom stanu – komentował w maju br. w rozmowie z nami Michał Niedźwiecki.    

Rybacy – związkowcy piszą petycje, uczestniczą w kolejnych sejmowych komisjach. Kolejne pismo wysłali do Krzysztofa Ciecióry, wiceministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, wyrażając zniecierpliwienie biernością urzędników. Jednostki warte kilkaset tysięcy złotych, zbudowane lub kupione z kredytów, które są jeszcze nie spłacone, zamiast zarabiać przynoszą koszty utrzymania i opłaty portowe.

Na Wybrzeżu kilka  tysięcy rodzin z dziada pradziada żyło z pracy na morzu. Unia Europejska zezwala na wykorzystanie środków krajowych, żeby łagodzić skutki ekonomiczne wprowadzenia zakazu połowu dorsza. Gdy rybołówstwo „komercyjne” odchodzi od prowadzenia działalności – państwo wypłaca pieniądze, pochodzące z budżetu Unii. Z rybołówstwem rekreacyjnym nie zrobiono niczego. Sytuację komplikuje fakt, że polskie rybołówstwo rekreacyjne nie jest uwzględnione w Europejskim Funduszu Morskim i Rybackim, stworzonym na rzecz unijnej polityki morskiej i rybołówstwa. Dlaczego? Ministerstwa milczą. Związkowcy – armatorzy i rybacy, oczekują odpowiedzi kiedy będzie zrealizowane porozumienie. Kiedy zostanie uruchomiony fundusz mogącym być wsparciem dla rybaków w czasie obowiązywania wprowadzonych przez Komisję Europejską zakazów połowów ryb na Morzu Bałtyckim – nie wiadomo.

Morze Bałtyckie jest morzem śródlądowym. Efekt połowów zależał od dorsza, teraz od śledzia, szprota i ryb płaskich. W Bałtyku łowi się rocznie blisko 500 tys. ton ryb. Połowy są limitowane  (ang. TAC – total allowable catch). Limity są rozdzielane pomiędzy państwa członkowskie UE jako kwoty krajowe. Największe połowy osiągają Finlandia (ok 130 tys. ton, głównie śledzie i łososie), Polska (ok 110 tys. ton, głównie szproty, śledzie i ryby płaskie) i Szwecja (ok 100 tys. ton, głównie śledzie i łososie). Dorsz był przez dekady kluczowym gatunkiem w Bałtyku i stanowił podstawę rybołówstwa.  Na naszym wybrzeżu jeszcze dwa lata temu było 700 jednostek należących do rybaków przybrzeżnych. Problem z łowieniem rekreacyjnym i konieczność przeorientowania działalności dotyczy sto kilkudziesięciu kutrów, należących do ludzi, którzy od dwóch lat nie mogą wyjść w morze. To też kilkaset pomorskich rodzin zaangażowanych w rybactwo.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej