Nasi stypendyści. Prace wyróżnione

Wyróżnione wypowiedzi stypendystów NSZZ „Solidarność” w 2025 roku:

  • Jan Andrzejczak – wypowiedź na temat mszy św. i wystawy poświęconej bł. ks. Jerzemu Popiełuszko;
  • Hubert Gajewski – wypowiedź o Aleksandrze Jurkowskim, nauczycielu, działaczu „Solidarności” oświatowej, wieloletnim chorążym sztandaru Sekcji,
  • Magdalena Majchrzak – wywiad z Anną Zagórską, b. wieloletnią przewodniczącą „Solidarności” w Zakładach Porcelany Stołowej „LUBIANA”;
  • Wiktoria Martuszewska – wypowiedź o śp. Janie Samsonowiczu – działaczu opozycji demokratycznej, przewodniczącym „Solidarności” w Akademii Medycznej w Gdańsku;
  • Aleksander Orzłowski – wypowiedź o dziadku Edwardzie Modrzejewskim, b. pracowniku Stoczni Gdańskiej, wspierającym rodziny strajkujących i internowanych;
  • Jakub Samaszko – wypowiedź o nauczycielce Barbarze Szudrowicz, m. in. o weryfikacjach w stanie wojennym;
  • Zofia Słowik – wywiad z Franciszkiem Wentą, b. przewodniczącym „Solidarności” w SHR Krokowa;
  • Dawid Stańczyk – wywiad z Józefem Kozłowskim, pracownikiem Stoczni Gdańskiej, uczestnikiem strajków w 1988 roku;
  • Jan Wszołek – wywiad z ojcem Piotrem Wszołkiem, działaczem NSZZ „Solidarność”.

Jan Andrzejczak (ukończył SP w Nowej Słońcy k. Tczewa)

Moje pierwsze spotkanie z ludźmi NSZZ „Solidarność” miało miejsce, gdy miałem zaledwie osiem lat. Byłem wtedy ministrantem w mojej rodzinnej parafii pw. św. Wojciecha w Gorzędzieju i choć wielu rzeczy jeszcze wtedy nie rozumiałem, ten dzień na zawsze zapisał się w mojej pamięci.

Do naszej parafii, z inicjatywy proboszcza o. Jarosława Górki, 4 listopada 2018 roku przywieziono relikwie błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki – kapelana „Solidarności”, który oddał życie za prawdę, wolność i godność człowieka. Relikwie niósł pan Dariusz Kowalski – aktor znany między innymi z roli w serialu „Plebania”. Jego obecność dodawała uroczystości wyjątkowego charakteru – nie tylko jako znanej postaci medialnej, ale także jako człowieka głęboko zaangażowanego w wspieranie wartości, które reprezentował ksiądz Popiełuszko.

To wydarzenie zgromadziło wielu parafian, ale również wyjątkowych gości – pamiętam, że obecni byli pan Krzysztof Dośla – przewodniczący Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ Solidarność oraz pan Marek Lewandowski – rzecznik prasowy przewodniczącego Komisji Krajowej pana Piotra Dudy. Dla mnie to spotkanie było tym bardziej wyjątkowe, ponieważ pan Marek Lewandowski jest moim sąsiadem. Zawsze widziałem go jako spokojnego, życzliwego człowieka, ale dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak ważną rolę odgrywał w życiu społecznym naszego kraju. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, kim dokładnie są ci ludzie, ale czułem, że są kimś ważnym – nie przez zaszczyty, lecz przez spokój i siłę, jaką ze sobą nieśli. W ich postawie było coś cichego, a jednocześnie bardzo mocnego – spokój, determinacja, skromność. Czułem, że stoją przede mną ludzie, którzy nie tylko mówią o wartościach, ale nimi żyją.

Uroczystości towarzyszyła również wyjątkowa wystawa poświęcona życiu i działalności księdza Jerzego Popiełuszki. Ekspozycja została przygotowana na terenie przykościelnym i można ją było podziwiać przez cały rok. Przechodząc obok niej wielokrotnie po mszy czy zbiórce ministrantów, zatrzymywałem się, by jeszcze raz spojrzeć na fotografie, przeczytać fragmenty jego homilii i zastanowić się nad tym, co mówił i dlaczego jego słowa są wciąż tak aktualne. Wystawa była jak cichy nauczyciel – przypominała o wartościach, o których łatwo zapomnieć w codziennym życiu.

W czasie uroczystości czułem mieszaninę wzruszenia, zaciekawienia i jakiegoś głębokiego poruszenia. Pamiętam, że patrzyłem na relikwie księdza Jerzego z niemym podziwem, czując, że był kimś wyjątkowym – kimś, kto miał odwagę mówić prawdę, nawet jeśli miało to kosztować go życie. Słowa, które wtedy padły z ambony – o wolności, godności, solidarności między ludźmi – zapadły mi głęboko w pamięć, choć dopiero po latach zrozumiałem ich pełną wagę.

To wydarzenie było dla mnie początkiem drogi – od dziecięcego zaciekawienia do świadomego zainteresowania historią „Solidarności” i ludzi, którzy ją tworzyli. Zacząłem pytać rodziców i dziadków, co oznacza ten znak – biało-czerwony napis „Solidarność”. Z czasem poznałem historie walki o prawa pracownicze, o wolność słowa, o Polskę wolną od komunistycznego zniewolenia.

Spotkanie z działaczami „Solidarności” – choć miało miejsce w tak młodym wieku – zaszczepiło we mnie szacunek do tych, którzy walczyli nie dla siebie, lecz dla innych. To dzięki takim ludziom jak ksiądz Popiełuszko, Krzysztof Dośla czy Marek Lewandowski, Polska mogła się zmieniać. I choć wtedy byłem tylko dzieckiem w komży, dziś wiem, że tamten dzień miał ogromne znaczenie dla mojego patrzenia na świat i wartości, które są dla mnie ważne do dziś.

Hubert Gajewski (ukończył trzecią klasę Akademii Dobrej Edukacji w Gdańsku)

Długo zastanawiałem się jaką postać wybrać na bohatera mojej pracy. Pomyślałem , że sporo osób wybierze wybitne postacie, których czyny i działania zapisały się głośno w historii NSZZ Solidarność”, ich zdjęcia i publikacje można czytać i oglądać w Internecie i biuletynach. Pomyślałem, że chciałbym wyróżnić w mojej pracy inną, skromną osobę , która zasługuje na podziękowanie i pamięć , a którą znam  osobiście. Jest nią pan Aleksander Jurkowski, wieloletni członek NSZZ „Solidarność”, przyjaciel mojej rodziny oraz wielu osób z Komisji Międzyzakładowej Pracowników Oświaty i Wychowania w Gdańsku oraz Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w Gdańsku.

Pan Aleksander od 1980 roku należał do Solidarności. Od 1989 roku był przewodniczącym Koła  przy SP 90 , a następnie z powodzeniem przez wiele lat , aż do odejścia ze szkoły na emeryturę był przewodniczącym Koła w XV LO w Gdańsku. Od roku 2002 był członkiem Prezydium Komisji Międzyzakładowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”  w Gdańsku.

Mogliśmy go zobaczyć na wszystkich ważnych uroczystościach, gdy niósł dumnie sztandar Solidarności w poczcie sztandarowym. Zawsze towarzyszyła mu wówczas jego żona Stefania Jurkowska jako przyboczna. Do takich uroczystości należały np. uroczystości pogrzebowe w 2016 r. dwojga Żołnierzy Niezłomnych – sanitariuszki „Inki” i „Zagończyka”, którzy dokładnie 70 lat wcześniej zostali zamordowani w Gdańsku przez UB, a później wrzuceni do dołu pod chodnikiem na cmentarzu Garnizonowym , ważnym wydarzeniem było też  wprowadzenie relikwii bł. Ks. Jerzego Popiełuszki do Kościoła Bożego Ciała.

Pan Olek jako sztandarowy  brał również udział w uroczystościach związanych z rocznicami Grudnia` 70, kolejnych rocznic powstania NSZZ „Solidarność”,  pielgrzymek nauczycieli na Jasną Górę , uczestniczył ze sztandarem w pogrzebie św. pamięci pary prezydenckiej podczas uroczystości pogrzebowych na Placu Piłsudskiego w Warszawie oraz na rynku w Krakowie przed Bazyliką Mariacką oraz w wielu innych. Bez względu na pogodę lub stan jego zdrowia – pan Olek zawsze był gotowy nieść  sztandar, zawsze można było liczyć na jego obecność. Ten miły i skromny człowiek, którego uśmiech i szczególny szacunek dla kobiet przysporzył mu wiele sympatii i samych dobrych opinii potrafił być również gorliwym obrońcą praw pracowniczych, w tym w zakresie BHP. Szczególnie czynił to jako przewodniczący Koła NSZZ ”Solidarność” w XV LO, gdzie bardzo odważnie występował w sprawach członków i innych pracowników, dbając o właściwe gospodarowanie ZFŚS,  o właściwe warunki pracy, odzież ochronną.  Dzięki Jego postawie i zaangażowaniu Koło Solidarności było bardzo liczne.

Dbał o promocję Związku w swojej szkole. Ponadto był członkiem Komisji Dyscyplinarnej dla Nauczycieli, a następnie przez dwie kadencje występował jako obrońca z urzędu podczas postępowań dyscyplinarnych. Otrzymał wiele odznaczeń, między innymi Medal Komisji Edukacji Narodowej oraz Srebrną  i Złotą Odznakę Sekcji  Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” oraz nagrody Prezydenta Miasta Gdańska i Kuratora Oświaty. Pan Olek wielokrotnie uczestniczył w pikietach, manifestacjach oraz strajkach organizowanych przez NSZZ Solidarność”. Ponadto jako członek Prezydium Komisji Międzyzakładowej brał udział w pracach Komisji ds. awansu zawodowego w Kuratorium Oświaty i Urzędzie Miasta Gdańska. Zawsze był pomocny dla biura Komisji, organizował transport mebli, produktów na paczki dla dzieci, pomagał przy przeprowadzkach. Z jego pomocy korzystali też prywatnie koledzy i koleżanki z KM.

Wszyscy wiedzieli, że w razie potrzeby można liczyć na pomoc Olka.  Jego działalność nie była głośna ani doniosła, niosła jednak ważny przekaz dla nas wszystkich. Swoim postępowaniem, oddaniem i pracą dla Solidarności mówił, że wszyscy jesteśmy ważni, że wszyscy stanowimy zespół, o który musimy wspólnie dbać . W razie potrzeby nawet o niego walczyć, a przede wszystkim go szanować, tak jak o nasz sztandar, który na zawsze będzie nam się kojarzył z drobną postacią naszego drogiego pana Olka.

 Magdalena Majchrzak (ukończyła Szkołę Podstawową w Niedamowie k. Kościerzyny)

Wywiad z Panią Anną Zagórska, byłą przewodniczącą związku zawodowego NSZZ „Solidarność” w Zakładach Porcelany Stołowej Lubiana S.A

Proszę opowiedzieć o swojej pracy w organizacji zakładowej.

Przez dwie kadencję byłam przewodniczącą Komisji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność” w Zakładzie Porcelany Stołowej Lubiana S.A. w Łubianie. Zanim zostałam wybrana na przewodniczącą byłam przedstawicielską pracowników Komisji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność”. Z racji tego, że nasz zakład pracy związany był z branżą ceramiczną i szklarską masz związek należał do sekcji Branżowej Ceramików i Szklarzy, który skupiał się na problemach związanych typowo dla naszego profilu produkcji.

Co dało Pani bycie przewodniczącą związku zawodowego „Solidarność”?

Bycie związkowcem i przewodniczącą umożliwiło mi poznanie problemów z jakimi spotykają się pracownicy naszego zakładu na wszystkich działach produkcji. Pomoc i rozwiązywanie konfliktów oraz umożliwianie dalszej współpracy było celem który chciałam realizować, bo każdy spór można załagodzić i sprawić by pracowało nam się lepiej. Moja praca w związku to bardzo ważne doświadczenie zawodowe ale także życiowe. Bo praca w związku to nie tylko 8 godzin w pracy ale także „praca po pracy” Bycie przewodniczącą związku dało mi możliwość szkolenia się z różnych aspektów pomocnych w pracy związkowej, udziału w spotkaniach, udział w wiecach wyjazdowych, poznawania nowych ludzi z różnych zakładów prac, wymiany zdań i doświadczeń. Rozmowy dotyczące problemów i ich rozwiązywania były niezastąpionym tematem rozmów pomiędzy związkowcami.

Na kogo mogła Pani wtedy liczyć?

W pracy nie byłam zostawiona sama sobie zawsze mogłam liczyć na pomoc kolegów i koleżanek z Komisji Międzyzakładowej, a jeżeli problem wymagał wiedzy technicznej lub prawniczej to nie raz udzielano mam jej w Zarządzie Regionu Gdańskiego. Tam mogliśmy Uczyć na pomoc prawników w sprawach bieżących czy zadań związanych z dziwnymi przepisami dotyczących na przykład przejścia na emeryturę. Prawnicy z regionu niejednokrotnie pisali odwołania sądowe dla naszych członków, którzy dzięki temu mogli przejść na zasłużoną emeryturę z wykonywania pracy w warunkach szkodliwych. Sprawy prowadzenia bieżącej księgowości oraz rozliczenia podatkowego, które niejednokrotnie były dla nas zawiłe także pomogli nam rozwiązać pracownicy Zarządu Regionu.

Jak działał Związek Międzyzakładowy NSZZ Solidarność za czasu pani kadencji?

Nasz związek uczestniczył aktywnie w rozmowach z pracodawcą dotyczących różnych aspektów dotyczących regulaminów pracy ,układu zbiorowego pracy, warunków wynagrodzenia, warunków pracy, warunków ubezpieczeń zdrowotnych oraz emerytalnych. W zakładzie oprócz naszej organizacji są jeszcze dwie organizacje związkowe, które również miały wpływ na organizację pracy i płacy w zakładzie. Ważną sprawą w działalności naszego związku był wybór Społecznego Inspektora Pracy, nasz związek zawsze aktywnie uczestniczył w przygotowaniach i sprawdzał prawidłowość przeprowadzania wyborów.

Jakie problemy można napotkać działając w takiej organizacji?

Jednym z podstawowych problemów działalności związku było pozyskiwanie nowych członkowi związku, pracownicy niechętnie wstępowali w szeregi związku, trudno było wytłumaczyć, że im większe uzwiązkowienie tym większa możliwość negocjacji z pracodawcą w poszczególnych warunków pracy.

Co dawał związek Solidarność związkowcom i pracownikom Zakładu Porcelany  Stołowej Lubiana?

Nasz związek dba o integrację związkowców i pracowników, co roku były organizowane różnego rodzaju spotkania i zabawy integracyjne. Jednym z ulubionych spotkań integracyjnych organizowanych corocznie  z udziałem większości związkowców i ich rodzinami był Dzień Dziecka, zabawa na zakończenie Lata a także różnego rodzaju wyjazdy dalsze w Polskę, weekendowe czy jednodniowe nad morze.

Co lub kogo zapamięta Pani najbardziej z tego okresu?

Jedną z zapamiętanych osób jakie odwiedziły nasz Zakład Pracy byt przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda. Zwiedził zakład, spotkał się z pracownikami oraz zarządem naszego zakładu Jestem wdzięczna tek za szkolenia w, których uczestniczyłam w ramach pracy związkowej do dnia dzisiejszego przynoszą korzyści w mojej pracy zawodowej.

Za co jest Pani najbardziej jest wdzięczna NISZY „Solidarność”?

Przewodniczenie  związkowi zawodowemu przy ZSP Łubiana umożliwiło  mi nabyć nowe umiejętności i dostrzec siebie w innej perspektywie  nie jako pracownika, ale jako szefa i organizatora. Praca ta dodała mi pewności siebie, pozwoliła uwierzyć w siebie, otworzyć się na Ludzi,  poznać własną wartość i pomagać innym.

Dziękuję pani bardzo

Wiktoria Martuszewska (ukończyła drugą klasę Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Gdyni)

Moje spotkanie z ludźmi NSZZ „Solidarność” nie ma charakteru dosłownego. Przyszłam na świat wiele lat po tym, jak strajki, represje, nadzieje i zdrady kształtowały losy Polski. A jednak — im więcej czytam, im głębiej wsłuchuję się w historię, tym bardziej czuję, że ten świat jest mi bliski. Choć dzieli nas pokolenie, czuję, że wiele nas łączy – przede wszystkim wartości, które wyznajemy: prawda, wolność sumienia, miłość do Ojczyzny.

Najbardziej poruszyła mnie sylwetka Jana Samsonowicza — poety, działacza opozycyjnego, człowieka o ogromnej wrażliwości, odwadze, człowieka, który oddał swoje życie za wolność i prawdę. Jako skrzypaczka, uczennicaKatolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. św. Jana Pawła II. oraz Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Z. Noskowskiego w Gdyni, głęboko wierzę, że sztuka niesie prawdę.

Jako młody człowiek zaangażował się w życie społeczne i duchowe – podobnie jak ja, związany był z duszpasterstwem. Jego obecność przy kościele św. Mikołaja w Gdańsku, a potem współpraca z Ruchem Młodej Polski i Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża, pokazują, że swoją walkę o wolność zaczynał od środowisk, które miały oparcie w wartościach chrześcijańskich.

Dla mnie to bardzo ważne – bo w świecie, gdzie wartości często są bagatelizowane, postawa Jana Samsonowicza pokazuje, że można być wiernym swoim przekonaniom, nawet jeśli to kosztuje. Jako uczennica szkoły katolickiej rozumiem, co to znaczy działać nie tylko z potrzeby serca, ale też z głębokiego poczucia odpowiedzialności i wierności sumieniu.

Jan Samsonowicz także był artystą. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, pisał wiersze, tworzył ulotki i teksty, które niosły treści silniejsze niż krzyki i hasła na murach. Był jednym z tych, którzy nie potrzebowali tytułów ani stanowisk, by przeciwstawić się niesprawiedliwości. W jego życiu poezja i opór stanowiły jedno. Nie bał się stanąć w obronie innych, nawet gdy wiedział, że może zostać internowany, śledzony, a może nawet zginąć. Dziś, gdy mamy wolność słowa, Internet i możliwość wyrażania swoich poglądów bez lęku – tym bardziej rozumiem, jak wielką odwagą musiał wykazać się ktoś, kto żył w systemie komunistycznym.

Poznając jego biografię, zrozumiałam, czym był heroizm w czasach PRL-u. Inwigilowany, szykanowany, wielokrotnie zatrzymywany. Jan Samsonowicz był obecny niemal we wszystkich kluczowych momentach oporu lat 70. i 80.: związany z Ruchem Młodej Polski, WZZ Wybrzeża, był współzałożycielem struktur NSZZ „Solidarność” w Gdańsku. W czasie strajków w sierpniu 1980 roku był delegatem Akademii Medycznej i członkiem Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Angażował się w protesty przeciwko represjom, organizował niezależne obchody rocznic narodowych i wspierał reformy służby zdrowia.

Choć mógł pozostać na uboczu, stanął na pierwszej linii – organizował pomoc medyczną dla strajkujących, współtworzył struktury „Solidarności”, redagował pismo „Pomost”, prowadził punkt informacyjny. Wszystko to wymagało ogromnego zaangażowania, ale także odwagi i zaufania do ludzi. Podobnie jak wielu uczniów w mojej szkole, Jan Samsonowicz wierzył, że wspólnota i wartości są silniejsze niż przemoc i strach.

Zadaję sobie pytanie: czy ja miałabym odwagę stanąć po stronie prawdy, gdyby groziła mi za to utrata wolności lub życia? Nie znam odpowiedzi. Ale wiem, że postawa takich ludzi jak Jan Samsonowicz jest dla mnie inspiracją i wezwaniem do tego, by nie być obojętnym. Bo wolność nie jest dana raz na zawsze – trzeba ją pielęgnować, a czasem bronić, choćby własnym słowem, postawą.

Jan Samsonowicz zamiast przemocy wybierał słowo — a jego słowo bolało władze równie mocno, jak czyn. Tym, co porusza mnie najbardziej, jest tragiczny koniec tej historii. W czerwcu 1983 roku Jan Samsonowicz został znaleziony martwy, powieszony na płocie przy stadionie RKS „Stoczniowiec” w Gdańsku. Śledztwo niemal natychmiast uznało to za samobójstwo. Nie zadano pytań, nie zbadano świadków, choć jeden z nich widział dwóch mężczyzn obok ofiary w nocy zdarzenia. Pogrzeb przerodził się w patriotyczną manifestację. Trumnę okryto biało-czerwoną flagą z napisem „Solidarność”, a ludzie szli z uniesionymi dłońmi w geście zwycięstwa. Trudno nie czuć emocji, czytając jeden z jego wierszy:

„Ciało me rzućcie na pożarcie rybom,

By nie plugawiło ziemi ojczystej.

I nie mówcie o mnie – poległ za wolność,

Powiedzcie raczej – zdradzony przez swoich…”

Ten tekst wstrząsnął mną. To nie tylko literacka metafora. To głos człowieka, który widział, jak system potrafi zniszczyć nie tylko wrogów, ale i przyjaciół. Czuję, że dzisiaj, gdy mogę uczyć się
w wolnej Polsce, zawdzięczam to ludziom takim jak on — cichym bohaterom, którzy mieli odwagę tworzyć i sprzeciwiać się, kiedy milczenie było łatwiejsze.

Choć nigdy nie spotkałam Jana Samsonowicza osobiście, czuję, że w pewnym sensie „spotkałam” go poprzez historię, którą przekazała mi szkoła, nauczyciele i lektura dokumentów. To spotkanie zostanie ze mną na długo. Dziś wiem, że „Solidarność” to nie tylko związek zawodowy, ale przede wszystkim wspólnota ludzi wiernych swoim wartościom. I że ja też mogę być jej częścią – nawet jeśli nie muszę walczyć z reżimem, mogę każdego dnia wybierać prawdę i dobro.

W liceum katolickim nauczyłam się, że wiara to nie tylko modlitwa, ale także postawa. Jan Samsonowicz żył i działał w duchu Ewangelii — broniąc godności, solidarności i prawdy. Wierzę, że moja muzyka, choć niepolityczna, może być formą świadectwa. Gdy gram — jestem wolna. Gdy słucham o ludziach „Solidarności”, wiem, komu tę wolność zawdzięczam.

Aleksander Orzłowski (ukończył Szkołę Podstawową nr 4 w Kościerzynie)

Rozmowa z dziadkiem o Edwardzie Modrzejewskim – zapomnianym bohaterze Solidarności .

Kiedy zacząłem myśleć o pracy dotyczącej osoby związanej z ruchem Solidarności, od razu wiedziałem, że nie chcę pisać o kimś powszechnie znanym, jak Lech Wałęsa czy Anna Walentynowicz. Wolałem dowiedzieć się czegoś o kimś, kto działał cicho, nie szukał rozgłosu, ale mimo to miał ogromny wpływ na życie ludzi w tamtych trudnych czasach. Dlatego zdecydowałem się porozmawiać z moim dziadkiem, który znał wiele osób zaangażowanych w tamten ruch. Wiedziałem, że jego wspomnienia mogą pomóc mi poznać prawdziwego bohatera Solidarności, którego historia zasługuje na zapamiętanie.

Na początku rozmowy dziadek wydawał się nieco zaskoczony moim pytaniem. Powiedział, że znał wielu ludzi z tamtych lat, ale nie każdy chciał, aby o nim mówiono. Jednak po chwili zaczął opowiadać o Edwardzie Modrzejewskim – człowieku, który pracował w Stoczni Gdańskiej i był jednym z tych, którzy pomagali strajkującym i ich rodzinom, choć sam nie szukał rozgłosu ani uznania. „Edward to był człowiek, który nigdy nie wychodził na pierwszy plan, ale bez niego wiele rzeczy nie mogłoby się wydarzyć” – powiedział dziadek z wyraźnym szacunkiem w głosie. Edward Modrzejewski pracował jako technik w stoczni, zajmując się konserwacją maszyn i urządzeń. Była to bardzo odpowiedzialna praca, która pozwalała utrzymać produkcję, ale równocześnie Edward angażował się w pomoc dla Solidarności.

W tamtych czasach praca w stoczni nie była tylko zajęciem, ale miejscem, gdzie rodziła się nadzieja na zmiany. „Edward zawsze był człowiekiem spokojnym, ale bardzo odpowiedzialnym. Znał swoje obowiązki i sumiennie je wykonywał, ale kiedy trzeba było, angażował się w pomoc kolegom i ich rodzinom” – wspominał dziadek. Zapytałem, jak dokładnie Edward pomagał w czasie strajków z 1980 roku.

Dziadek wyjaśnił, że w trakcie tych wydarzeń w Gdańsku brakowało wszystkiego – jedzenia, lekarstw, informacji. „Edward jeździł nocami po mieście, dostarczając paczki z jedzeniem i lekarstwami dla rodzin strajkujących. Robił to bardzo ostrożnie, bo milicja i Służba Bezpieczeństwa uważnie śledziły ruchy osób zaangażowanych w Solidarność” – tłumaczył. Dziadek podkreślał, że taka pomoc nie była niczym oczywistym. W każdej chwili Edward mógł zostać aresztowany, ale mimo tego nigdy się nie wycofał. „Pamiętam, jak mówił, że jeśli on tego nie zrobi, to kto? To była dla niego sprawa honoru, żeby nie zostawić ludzi samych w trudnych chwilach” – cytował dziadek. Zapytałem dalej, co jeszcze Edward robił dla Solidarności.

Dowiedziałem się, że był także jednym z tych, którzy zajmowali się przekazywaniem ważnych informacji. W czasach, gdy telefony i internet nie istniały, a telewizja i radio często przekazywały propagandowe informacje, ludzie musieli polegać na ulotkach, spotkaniach i ustnych przekazach. „Edward organizował przekazywanie takich informacji, rozprowadzał ulotki, pomagał innym dotrzeć do prawdy” – powiedział dziadek.

Następnie rozmawialiśmy o trudnym okresie stanu wojennego, który został wprowadzony w grudniu 1981 roku. Wtedy wielu działaczy Solidarności trafiło do więzień, a wielu innych musiało się ukrywać. „Edward nie zaprzestał działań, mimo że sytuacja była bardzo niebezpieczna. Pomagał rodzinom internowanych, organizował paczki z jedzeniem, lekarstwami, a także pieniądze, które były niezbędne” – mówił dziadek.

Opowiedział mi historię z tamtego czasu, która szczególnie utkwiła mu w pamięci. Pewnej zimowej nocy Edward pojechał do rodziny jednego z internowanych kolegów, by przekazać im paczkę z żywnością i lekarstwami. „Była wtedy sroga zima, mróz szczypał w policzki, a on i tak szedł po mieście po kryjomu, żeby nikt go nie zauważył. Dla tych ludzi to była ogromna pomoc, bo bez niej nie przetrwaliby tamtej zimy” – wspominał dziadek z wzruszeniem. Rozmawialiśmy także o tym, jak Edward wspierał ludzi psychicznie. „Był dla nich nie tylko pomocą materialną, ale i duchową. Rozmawiał z nimi, podnosił na duchu, dawał nadzieję, że to wszystko kiedyś się skończy i będzie lepiej” – tłumaczył dziadek. W trakcie rozmowy dziadek przytoczył słowa Edwarda, które bardzo go poruszyły: „Wolność to nie tylko prawo do mówienia, co się chce, ale codzienna walka o to, żeby każdy mógł żyć godnie i uczciwie.” Te słowa wydawały mi się bardzo mądre i głębokie. Pokazywały, jak poważnie Edward traktował swoją misję i jak bardzo rozumiał, czym jest prawdziwa wolność.

Po 1989 roku, kiedy Polska zaczęła się zmieniać, Edward nie szukał sławy ani miejsc w polityce. „Zawsze powtarzał, że prawdziwa wolność to nie koniec walki, ale początek nowej drogi, którą trzeba przejść z szacunkiem do innych i odpowiedzialnością” – mówił dziadek. Edward pozostał osobą skromną, nie rzucał się w oczy, ale cały czas pomagał potrzebującym i angażował się w lokalne działania społeczne. Zanim zacząłem rozmawiać z dziadkiem o Edwardzie, chciałem lepiej zrozumieć tło historyczne tamtych lat.

Okres od lat 70. do początku lat 80. w Polsce to czas wielkich napięć społecznych i politycznych. Polska była pod rządami komunistycznymi, a codzienne życie obywateli było pełne ograniczeń i trudności. Brakowało podstawowych produktów spożywczych, a kartki na mięso, cukier czy inne towary były powszechne. Kolejki przed sklepami ciągnęły się nieraz przez wiele godzin, a ludzie często wracali z pustymi rękami.

Dziadek opowiadał mi, jak wyglądała rzeczywistość tamtych dni: „Wszyscy żyliśmy w ciągłym napięciu. Nigdy nie wiadomo było, kiedy znów podniosą ceny albo kiedy wprowadzają nowe ograniczenia. Milicja i Służba Bezpieczeństwa pilnowały porządku, ale tak naprawdę chodziło o to, żeby tłumić każdą próbę sprzeciwu.” Ludzie bali się otwarcie mówić o swoich poglądach, a nawet prywatne rozmowy mogły zostać podsłuchane. W takich warunkach narodził się ruch Solidarności – masowy ruch robotniczy, który domagał się praw pracowniczych, wolności słowa i demokracji. Najważniejszym miejscem tych wydarzeń była Stocznia Gdańska, gdzie pracował Edward Modrzejewski. „Stocznia była sercem miasta i symbolem oporu przeciwko władzy” – tłumaczył dziadek. „To tam Edward i inni robotnicy zaczęli organizować strajki, domagać się zmian.” Dziadek opisał, że Edward nie był liderem wielkich protestów, ale jego rola była równie ważna. „Był tym, który trzymał wszystko razem od zaplecza. Organizował pomoc, dostawy jedzenia, lekarstw, przekazywał informacje – wszystko to, co było niezbędne, żeby ruch mógł przetrwać.” Ta pomoc była nie tylko praktyczna, ale i psychologiczna – wiedza, że ktoś czuwa i wspiera, dawała ludziom siłę do dalszej walki.

Dziadek opowiadał, jak wyglądała codzienna praca Edwarda podczas stanu wojennego, kiedy wprowadzono zakaz działalności Solidarności, a wielu działaczy trafiło do więzień. „Edward działał bardzo ostrożnie. Wiedział, że milicja śledzi każdy ruch, więc wszystkie akcje organizował potajemnie. Jeździł nocą, ukrywał się, ale nigdy nie zrezygnował z pomocy kolegom. To było bardzo trudne i niebezpieczne, ale on miał wielką determinację.”

Dziadek przytoczył historię, jak Edward podczas jednej z takich akcji pomógł przemycić ulotki z informacjami, które miały dotrzeć do mieszkańców Gdańska. „Pamiętam, jak mówił, że to było ryzykowne, ale wiedział, że ludzie muszą znać prawdę, bo w telewizji pokazywali tylko to, co im się podobało.” Dzięki takim ulotkom ludzie dowiadywali się o prawdziwej sytuacji w kraju i o działaniach Solidarności.

Wspomniał też, że Edward pomagał nie tylko materialnie i informacyjnie, ale też emocjonalnie. „Często spotykał się z rodzinami internowanych, rozmawiał z nimi, podtrzymywał na duchu. Mówił, że wolność to nie tylko wielkie wydarzenia, ale codzienna troska o drugiego człowieka.” To podejście bardzo mnie poruszyło, bo pokazuje, jak bardzo ważna była solidarność między ludźmi w tamtym czasie. Dziadek opowiadał, że Edward był człowiekiem bardzo skromnym i nie lubił rozgłosu. Po 1989 roku nie szukał nagród ani uznania. „Zawsze powtarzał, że to nie on jest bohaterem, tylko wszyscy, którzy razem walczyli o wolność i godność. Dla niego ważne było, żeby pamiętać o tych, którzy nadal potrzebują wsparcia, bo wolność to nie koniec, tylko początek nowego życia” – mówił dziadek. Dziadek opisał także codzienne życie zwykłych ludzi w tamtym czasie. „Wszyscy mieliśmy ograniczone możliwości, ale jednocześnie czuliśmy, że coś się zmienia. W stoczni ludzie rozmawiali o swoich nadziejach i obawach, a mimo trudności potrafili się wspierać.”

Opowiadał, że często na wieczornych spotkaniach w mieszkaniach ludzi rozmawiano o przyszłości Polski i planowano kolejne działania. „Edward był jednym z tych, którzy zawsze podkreślali, że trzeba działać razem i nie poddawać się strachowi. Mówił, że nawet małe gesty mają ogromne znaczenie.” Cytaty z rozmowy, które zapisałem i które najlepiej oddają ducha Edwarda: „Edward to był taki cichy bohater. Nie krzyczał na demonstracjach, ale jego czyny mówiły za niego.” „W nocy jeździł po mieście, ryzykując aresztowanie, żeby dostarczyć pomoc tym, którzy jej potrzebowali.” „Mówił, że jeśli on nie pomoże, to kto? To była dla niego sprawa honoru.” „Wolność to nie tylko prawo do mówienia, co się chce, ale codzienna walka o to, żeby każdy mógł żyć godnie i uczciwie.” Refleksje po rozmowie Rozmowa z dziadkiem pozwoliła mi zrozumieć, że prawdziwa historia Solidarności to nie tylko daty i wydarzenia, ale przede wszystkim ludzie i ich codzienna walka.

Edward Modrzejewski jest dla mnie przykładem osoby, która zasługuje na to, by być pamiętaną. Jego postawa pokazuje, że wolność wymaga odwagi, wytrwałości i nieustannego poświęcenia. Chciałbym, aby jego historia nie została zapomniana, bo to właśnie tacy ludzie, często pozostający w cieniu, tworzyli fundamenty naszej wolnej Polski.  

Jakub Samaszko (ukończył Szkołę Podstawową w Zespole Szkół Katolickich w Gdyni)

„W duchu wolności, nauki i wiary” – moje spotkanie z członkinią NSZZ „Solidarność” panią mgr Barbarą Szudrowicz

Jestem absolwentem Katolickiej Szkoły Podstawowej im. św. Jana Pawła II w Gdyni. W trakcie swojej nauki miałem zaszczyt poznać panią mgr Barbarę Szudrowicz, emerytowaną nauczycielkę fizyki i działaczkę NSZZ „Solidarność”, która w ramach dodatkowych zajęć przygotowywała mnie i moich kolegów do Konkursu przedmiotowego z fizyki. Pani Szudrowicz nie tylko doskonale tłumaczyła nam zawiłe zagadnienia z zakresu fizyki, ale również pokazywała, jak ważne są w życiu nauka, szacunek dla drugiego człowieka, pracowitość i wierność katolickim oraz patriotycznym wartościom.

W latach 70. i 80. pani Szudrowicz pracowała w kilku szkołach – w Technikum Przetwórstwa Rybnego, Conradinum i Technikum Budowy Okrętów dla osób pracujących. Była także wraz z Mężem członkinią komisji fizycznych konkursów kuratoryjnych. W tym czasie zarówno pani Szudrowicz, jak i jej mąż, Zdzisław Szudrowicz, byli mocno zaangażowani w działania szkolnej Solidarności. Pani Szudrowicz aktywnie wspierała swojego Męża, który zakładał Gdyńską Solidarność Nauczycielską i pełniła funkcję przewodniczącej oraz zastępcy szkolnej lokalnej Solidarności.

Przystąpienie pani Szudrowicz do Solidarności było wyrazem sprzeciwu wobec systemu komunistycznego, zakłamywania historii, ciągłego namawiania do wstąpienia do partii. „Skłoniło mnie do tego przede wszystkim poczucie sprawiedliwości” – powiedziała mi pani Szudrowicz w rozmowie, którą odbyliśmy po zakończeniu roku szkolnego. „Zależało mi – i dalej zależy – na przekazywaniu kolejnym pokoleniom wartości wyniesionych przeze mnie z domu, na ich kontynuacji, pogłębieniu i wymianie poglądów”.  

Pani Szudrowicz pochodzi z rodziny katolickiej, z tradycjami patriotycznymi. Ponieważ rodzice Pani pracowali, dużo czasu spędzała z dziadkiem (dwukrotnie więzionym w Stutthofie). Z tej przyczyny wolność i dobro ojczyny są dla Pani niezwykle ważne. Z ideami Solidarności utożsamiali się także rodzice pani Szudrowicz, którzy przechowywali w domu nielegalną prasę, tak zwaną „bibułę”. Obawiając się kontroli ZOMO, postanowili zakopać te materiały.

            Jak sama Pani przyznała, działalność w strukturach Solidarności była ryzykowna – groziło za nią zwolnienie z pracy, możliwość internowania, nieprzychylne komentarze dyrekcji szkoły. Było to jednak ryzyko, które Pani świadomie podejmowała. W trakcie swojej pracy w szkole pani Szudrowicz – jako wychowawczyni klasy – starała się na lekcjach wychowawczych uczyć młodzież o prawdziwej historii, czytała im dzieła patriotyczne, wiersze, dbała o ich wychowanie w duchu patriotycznym. Regularnie spotykała się też w grupie nauczycieli, gdzie wspólnie ustalano, czego uczyć młodych ludzi, co im przekazać poza partyjnym programem. Pani Szudrowicz brała udział w strajkach i demonstracjach, miała kontakt – głównie przez Męża i Ojca chrzestnego – również z pozaszkolnymi środowiskami Solidarności.

Na pytanie, które z wydarzeń z przeszłości najbardziej zapisało się w Pani pamięci odpowiedziała, że internowanie studentów. Pani wiedziała, jak wygląda ich życie i praca, i kiedy dowiadywała się z Mężem, że młodzi byli internowani, starała się zrobić wszystko, by ich odnaleźć. Z Pani opowieści wynikało, że dużym wsparciem w poszukiwaniu zaginionych był ksiądz Andrzej Miszewski, który dowiadywał się o miejscu pobytu internowanych i przekazywał informacje na ich temat rodzinom. Ksiądz Miszewski był szefem Gdyńskiego Ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego, organizował spotkania i pomagał odnajdywać osoby internowane. Pani Szudrowicz mocno podkreślała w rozmowie rolę Kościoła i papieża Jana Pawła II we wspieraniu działań Solidarności. W jednym z gdyńskich kościołów – jak wspominała Pani w rozmowie – przy bocznym ołtarzu była tajna skrzynka kontaktowa, w której – za zgodą proboszcza – działacze przekazywali sobie informacje informacje o zaginięciach i internowaniach.

Pani Szudrowicz wraz z Mężem była mocno zaangażowana w życie Kościoła, oboje uczestniczyli w oazach i działali w Kościele domowym. Spotkania Kościoła Domowego odbywały się w prywatnych mieszkaniach uczestników, gdzie czytano Pismo Święte, rozmawiano o katolickim modelu rodziny i wartościach, jakie powinien on reprezentować. Pani Szudrowicz uczestniczyła również w spotkaniach Klubu Inteligencji Katolickiej prowadzonych przez księdza Hilarego Jastaka i brała udział w organizowanych przez niego prelekcjach.

Wyjątkowo ciężkim okresem był rok 1982, kiedy to rozliczano nauczycieli. Każdej szkole przypisywano komisarza, a nauczyciele byli przesłuchiwani. W trakcie przesłuchań, każdy dostawał opinię, którą musiał podpisać. Pani Szudrowicz po przeczytaniu swojej opinii powiedziała głośno, że się z nią zapoznała, ale się nie zgadza i tak też na niej napisała. Pani Szudrowicz dowiedziała się później, że podczas jednego z posiedzeń w gdyńskiej siedzibie partii omawiano jej sprawę. Ostatecznie Pani zdecydowała się rozwiązać umowę ze szkołą i rozpoczęła w nowym roku szkolnym kolejną pracę w Gdańsku. Niektórzy nauczyciele, jak wspomniała Pani, bardzo ciężko przeżyli niesprawiedliwe oceny i przypłacili je nawet utratą zdrowia. Jedną z takich osób była pani Teresa Godlejewska, nauczycielka chemii. Wielu nauczycieli zrezygnowało też wówczas z wykonywania zawodu. Bezwzględnych metod działania władzy doświadczył także Mąż pani Szudrowicz, który wraz ze swoim dyrektorem zaprosił do Technikum Mechanicznego, w którym pracował, Jacka Kuronia. Został za to usunięty z wykonywanego stanowiska w szkole. 

                  Pani Szudrowicz nadal ma kontakt z niektórymi działaczami Solidarności, chodzi na spotkania Klubu Jana Pawła II. Zaskakujące jest dla Pani to, że współczesna młodzież tak mało wie na temat ówczesnych wydarzeń, brakuje też rozmów w domu i szkole na temat tamtych czasów. Co Panią cieszy, to inicjatywy takie jak przedstawienie teatralne „1989” w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, które pokazuje klimat epoki, ducha przemian i zmagania ludzi Solidarności.

Zdaniem pani Szudrowicz zryw Solidarności przyczynił się do zmian w Europie Wschodniej i dzięki wsparciu Kościoła i Papieża zainspirował do walki o wolność. Dla mnie osobiście ta rozmowa była niezwykłym doświadczeniem, które uświadomiło mi, jak trudne i niebezpieczne były tamte czasy i jak wielka była determinacja i poświęcenie ludzi zaangażowanych w działalność solidarnościową. Dzięki takim osobom jak pani Szudrowicz, które w duchu wiary łączyły naukę z działalnością społeczną, możemy żyć w lepszych czasach.

Zofia Słowik (ukończyła Szkołę Podstawową w Żarnowcu)

Moje spotkanie z NSZZ „Solidarność” – fragmenty rozmowy z Panem Franciszkiem Wentą z Krokowej

Moja rodzina od pokoleń związana jest z ziemią krokowską — miejscem, w którym ludzie od zawsze żyli z rolnictwa i ciężkiej pracy oraz poczuciem wspólnoty i odpowiedzialności za siebie nawzajem. Ta mała, wiejska gmina była świadkiem wielkich przemian, których motorami byli często nieznani szerzej mieszkańcy. To właśnie oni tworzyli struktury Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, stając się częścią ogólnopolskiego ruchu, który zmienił losy naszego kraju. Choć bali się represji i trudności, nie poddali się, bo wiedzieli, jak wielka siła drzemie w jedności i odwadze. Ich upór i pragnienie sprawiedliwości sprawiły, że dziś możemy żyć w wolnej Polsce. Warto o tym pamiętać i z dumą przypominać, że wolność nie była darem, wywalczyli ją także nasi sąsiedzi, znajomi, rodzina. Jedną z takich osób jest mieszkaniec Krokowej — Pan Franciszek Wenta, który w czasach przełomu był pracownikiem Stacji Hodowli Roślin
w Krokowej (SHR).

Kiedy i w jakich okolicznościach zetknął się Pan z „Solidarnością”? Co było impulsem do zaangażowania się w działalność związkową? Gdzie się odbywały pierwsze spotkania i kto w nich uczestniczył?

To były lata 80., czas strajków i wielkiego poruszenia w kraju. Od dawna wyrażałem swój sprzeciw wobec ustroju PRL-u. Byłem jednym z inicjatorów powstania Komitetu Założycielskiego, a następnie Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”. Rejestracja odbyła się 9 września 1980 roku. Zostałem wybrany przewodniczącym. W Domu Kultury w Sławoszynie zebrały się wówczas 202 osoby — pamiętam, że otrzymałem 200 głosów poparcia. Ktoś równolegle próbował tworzyć konkurencyjny związek pracowniczy — niby „nowy”, ale w rzeczywistości nie wnoszący żadnych zmian. Powiedziałem wtedy: „Gdyby Gierek przyszedł tutaj w brodzie, uwierzylibyście, że to inny człowiek?”. To przekonało ludzi, zostali z nami. Do związku zapisywali się nowi członkowie, ostatecznie Komisja Zakładowa liczyła wtedy około 450 osób. Już na początku naszej działalności aktywnie uczestniczyłem w pracach Komisji Porozumiewawczej Ziemi Puckiej, w której spotykałem się między innymi z Janem Piotrowiczem oraz Wojciechem Książkiem. Działania Komisji Zakładowej i udział w pracach Komisji Porozumiewawczej przyczyniły się do tego,
że zostałem delegatem I Zjazdu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”. Pamiętam
z tamtych czasów spotkania z Lechem Wałęsą, Andrzejem Gwiazdą. Przechowuję dokumenty, wśród których jest potwierdzenie rejestracji Komisji Zakładowej „Solidarności”. Zachowały się także mandaty delegata: na pierwszy zjazd regionu i na drugi, zwołany po wznowieniu działalności. Nie zgromadziłem tego wiele, ale są to dla mnie ważne dowody na to, że ludzie mi zaufali.

Jak wyglądała codzienność działacza „Solidarności” na wsi? Czy wspomina Pan jakąś historię, która pokazała prawdziwą solidarność ludzi?

My nie myśleliśmy o polityce, naszym podstawowym zadaniem była dbałość o prawa pracownicze, walka o uczciwe wynagrodzenie, pomoc najbardziej potrzebującym członkom i ich rodzinom, a także o zwykłą ludzką uczciwość, w tym o likwidację przywilejów dla kierownictwa. Czasy były trudne, ludzie żyli skromnie. Organizowaliśmy zakup opału na zimę dla najuboższych oraz remonty mieszkań i ich sprawiedliwy podział.

W tamtych czasach komunikacja (łączność i transport) była utrudniona, więc żeby przekazywać informacje ze zjazdów w Gdańsku, kupiliśmy magnetofony. Nagrywaliśmy rozmowy, kopiowaliśmy je i odsłuchiwaliśmy. Zdarzyło mi się wracać z zebrań związkowych w nocy z Wejherowa do Krokowej, 23 km przez las na piechotę. Na taksówkę nie było mnie stać, nawet roweru nie miałem. Ludzie byli mało zamożni, ale bardzo solidarni. Kiedy aresztowano nauczyciela Zespołu Szkół Rolniczych w Kłaninie, Piotra Wasilewskiego, zorganizowaliśmy mszę świętą w kościele w Krokowej w intencji ludzi pracy, a zebraną tacę przekazaliśmy rodzinie internowanego.

Jak wyglądała codzienność osób zaangażowanych w działalność związkową w stanie wojennym?

Po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku planowaliśmy strajk, ale po konsultacjach z Komisją Zakładową odstąpiliśmy od tego zamiaru. Spotkania odbywały się nadal, choć potajemnie. W tym okresie staraliśmy się wymieniać poglądy, ulotki informacyjne i razem z sąsiadami słuchaliśmy Radia Waszyngton i Wolnej Europy. Ludzie się bali, bo każdy miał rodzinę. Ale my się nie poddawaliśmy. Ulotki chowaliśmy w domach, u nas były ukryte w fotelach. Mieszkaliśmy wtedy w Zamku w Krokowej, każdy skrzypiący schodek w nocy budził niepokój, baliśmy się kontroli Służb Bezpieczeństwa. Wychodziło się z domu i można było zostać wylegitymowanym na ulicy. Pamiętam, jak krążyły tak zwane „czarne Wołgi”, czyli funkcjonariusze SB, którzy chodzili po domach i zakładach pracy, szukając pretekstów, żeby kogoś zastraszyć. W pracy mieliśmy kilka takich wizyt. Po kilku latach ówczesny dyrektor SHR powiedział mi, że przyjeżdżali w mojej sprawie, chcąc znaleźć powód do internowania. Mieliśmy szczęście, dyrektor zakładu mnie bronił i dzięki temu dali spokój. Z udziałem aktywu partyjnego i dyrekcji przeprowadzano również rozmowy, żeby każdy się określił: „Czy popiera ustrój PRL?”. Pamiętam, że w czasie takiej rozmowy wypowiedziałem się ostro o systemie PRL-u i od tej pory zostawili mnie w spokoju.

Z czego jest Pan dziś najbardziej dumny? Co chciałby Pan przekazać młodym ludziom?

Najbardziej jestem dumny z tego, że znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie. Nie żałuję ani chwili. Nie wiem, czy zrobiłbym coś lepiej, po prostu byłem tam, gdzie byłem potrzebny. Do dziś uważam, że to było słuszne. Najważniejsze jest to, że „Solidarność” to była praca u podstaw. Nie tylko wielkie miasta, ale też małe miejscowości, gdzie ludzie często bardziej się bali, bo wszyscy się znali. Do dziś utrzymuję kontakt z niektórymi dawnymi działaczami np. Janem Piotrowiczem. Chciałbym, żeby młodzież więcej uczyła się o tamtych czasach — o stanie wojennym, kolejkach, kartkach na jedzenie i innych rzeczach. Dziś młodzi nie wiedzą, jak wtedy wyglądało codzienne życie. Powinni znać prawdziwą historię, a nie tą przedstawianą jako zbiór opinii. Dobrze też, gdyby młodzi byli odważni i umieli wyrażać własne zdanie.

Spotkanie z Panem Franciszkiem Wentą pokazuje, że historia NSZZ „Solidarność” to nie tylko wielkie nazwiska i strajki w dużych miastach, ale przede wszystkim tysiące zwykłych ludzi, którzy — często w małych miejscowościach — mieli odwagę upominać się o prawdę, sprawiedliwość i godność. Pan Franciszek był jednym z nich: inicjatorem i przewodniczącym Komisji Zakładowej „Solidarności” w Stacji Hodowli Roślin w Krokowej. Jego wspomnienia są świadectwem odwagi, determinacji i solidarności lokalnej społeczności, która mimo strachu, trudnych warunków i realnego zagrożenia potrafiła zjednoczyć się w imię wspólnych wartości. Z tej rozmowy wynika, że to właśnie praca u podstaw, wzajemna pomoc i poczucie wspólnej odpowiedzialności budowały siłę „Solidarności”. Dziś, kiedy żyjemy w wolnym kraju, powinniśmy pamiętać o tych, którzy swoją codzienną, często cichą i anonimową pracą, przyczynili się do obalenia systemu komunistycznego. Dla młodych ludzi to cenna lekcja — historia to nie tylko wielkie bitwy i powstania, ale też zwyczajni ludzie, którzy mieli odwagę zmieniać rzeczywistość dla siebie i swoich bliskich.

Ps.Serdeczne podziękowania dla Pani Teresy Wenta, żony Pana Franciszka, za życzliwe przyjęcie oraz wyrazy uznania za wspieranie męża i jego działalności.

Dawid Stańczyk (ukończył Szkołę Podstawową nr 40 w Gdańsku)

Spotkanie z moim wujkiem Józefem Kozłowskim, stoczniowcem, uczestnikiem strajków w 1988 r.

Jak pojawiłeś się w Gdańsku i zacząłeś pracę w stoczni?

Mając 15 lat, skończyłem szkołę podstawową. Mój brat był już wtedy w Gdańsku, uczył się w szkole zawodowej przy ulicy Karola Marksa (dziś Józefa Hallera). To była szkoła ZSBO – Zasadnicza Szkoła Budowy Okrętów. Poszedłem tam, bo brat już uczył się tam dwa lata.

Po ukończeniu szkoły rozpocząłem pracę, szkołę skończyłem w 1979 roku. W trzeciej klasie mieliśmy praktyki zawodowe – w Stoczni Gdańskiej. Praktykę miałem na hali, która nazywała się Blachownia. I jeszcze w trakcie tej praktyki zapytałem, czy mogę zostać tam na stałe. Po szkole przyjąłem się do pracy – wcześniej byłem uczniem, a później już normalnym pracownikiem.

W 1980 roku zaczęły się pierwsze protesty. Do wojska poszedłem w 1983 roku, a po powrocie wróciłem z powrotem do Stoczni Gdańskiej, na to samo miejsce.

W 1988 roku znów były strajki, ale już mniej liczne. Nie pamiętam, dlaczego nas było wtedy tak mało na wydziale, ale wiem, że rano wielu ludzi nie wpuszczono do pracy. Zostaliśmy – ogłoszono strajk, i zostaliśmy w środku. Siedzieliśmy tam cały czas.

Jak się dostałeś do Solidarności?

Powiem tak – w pierwszych latach, jak zacząłem pracować w stoczni, czyli miałem 20 lat, Solidarność istniała nieoficjalnie. To było w latach 1979–1980 – taki dopiero zalążek. Oficjalnie jeszcze jej nie było, bo to była głęboka komuna. Składki płaciliśmy nieoficjalnie – chodził jeden kolega, który od wszystkich  zbierał składki co miesiąc.

Wtedy obowiązkowe było należenie do związków zawodowych – takim związkiem był Związek Zawodowy Metalowców. W każdym zakładzie był ten sam związek. Do niego pewnie każdy należał, bo tak trzeba było. Ale Solidarność to była taka podziemna – dopiero później zalegalizowano Niezależny Samorządowy Związek Zawodowy Solidarność, jako jeden z postulatów w czasie strajków w 1980 roku.

Ja już wcześniej byłem w tej podziemnej Solidarności. Jak powstała legalna – też się do niej zapisałem. Nie pamiętam już dokładnie, czy Związek Metalowców przestał istnieć, czy po prostu wszyscy przeszli do Solidarności.

W 1981 roku wprowadzono stan wojenny. Solidarność została zdelegalizowana, wielu przywódców internowano – w całej Polsce było około 10 tysięcy internowanych.

Jakie były główne powody, dla których zdecydowałeś się wziąć udział w strajku w 1988 roku?

Głównie chodziło o zarobki – były bardzo niskie. Do tego dochodziło ogólne zacofanie kraju – nie można było wyjeżdżać za granicę, dostęp do czegokolwiek był ograniczony. W sklepach nic nie było. Obowiązywały kartki żywnościowe – pamiętam, że były nawet kartki na buty.

Jak wyglądała organizacja strajków w miejscu pracy? Kto pełnił rolę liderów? Jak przebiegała komunikacja?

Nie pamiętam już nazwisk liderów. Każdy wydział miał swoich ludzi, którzy brali odpowiedzialność – liderów wydziałowych. Byli też ci z Komitetu Strajkowego. Organizowali jedzenie, spanie, dyżury przy bramach. Wszystko było zgrane – ludzie byli solidarni. Jakoś to funkcjonowało. Trzeba było być cały czas na miejscu. Komunikacja przebiegała za pomocą ulotek, wtedy nie mieliśmy telefonów komórkowych.

Jakie emocje panowały wśród strajkujących – na początku i w trakcie protestu?

Była nadzieja, że strajk coś da. Ale też strach – bo to już nie był ten sam strajk co w 1980 roku, kiedy strajkowała cała Polska. Tym razem było tylko kilka zakładów i mniej ludzi.

Baliśmy się, że nas rozbiją. Nie pamiętam dokładnie, kiedy się skończył ten strajk, ale pamiętam, że jeden z nich zakończyliśmy, idąc do kościoła św. Brygidy.

Pamiętasz decyzję o rozpoczęciu strajku? Jakie były obawy i nadzieje?

Obawy były takie, że nas aresztują albo pobiją. A nadzieje – że Polska stanie się normalnym krajem, że będzie można wyjeżdżać za granicę. Pamiętam dobrze, że wtedy były kartki, bo w sklepach nie było niczego.

Jakie były reakcje służb na wasz protest?

Był strach – wtedy służby mogły wszystko. Dziś jak cię zatrzyma policja, to raczej nic ci się nie stanie. A wtedy mogli cię pobić do nieprzytomności, a nawet zabić – bo byli ponad prawem.

Dziękuję za rozmowę.

Jan Wszołek (ukończył Szkołę Podstawową w Krokowej)

„Moje spotkanie z ludźmi NSZZ Solidarność – Rozmowa z moim ojcem – cichym bohaterem „Solidarności”

Jan Wszołek: Tato, od dawna chciałem z Tobą spokojnie porozmawiać o tamtych czasach, o „Solidarności”. W domu wiele razy o nich opowiadałeś, ale nigdy nie mówiłeś o sobie jak o bohaterze, ale wiem, że byłeś częścią czegoś ważnego. Zaczniemy od początku – jak wyglądała Twoja praca zawodowa?

Piotr Wszołek: No cóż, synu, pracowałem w latach 80-tych przy budowie Elektrowni Jądrowej „Żarnowiec”. Było ciężko, wiadomo – normy, braki, presja. Ale była też ogromna solidarność między ludźmi. My, robotnicy, trzymaliśmy się razem. Pamiętam, że poznałem wtedy wielu wspaniałych ludzi „Solidarności” m.in. Pana Piotra Książka. Jako jeden z wielu byłem zaangażowany w dystrybucję ulotek „Solidarności”. Wtedy nie nyślałem o knsekwencjach. Tamta władza komunistyczna szybko upomniała się o mnie. Zostałem wcielony do Zasadniczej Służby Wojskowej. Byłem represjonowany za swoje poglądy, które nie były spójne z tamtą władzą. Byłem szykanowany i poniżany. Przez okres jednego roku nie otrzymałem przepustki/ zgody na wyjazd do domu rodzinnego. Było ciężko, a zwłaszcza  w święta. Wyzywali nas oficerowie polityczni od patologii społecznej czy marginesu społecznego.

Jan: Właśnie – jak to się zaczęło? Jak wyglądał Twój udział w tych wydarzeniach?

Piotr:  Nie byłem żadnym liderem – raczej trybikiem, który robił, co trzeba. Już jako młody człowiek byłem uświadomiony przez swoją mamę nauczycielkę historii w to co się wtedy działo. Od mamy właśnie dowiedziałem się m.in. o Katyniu i Brygadzie Świętokrzyskiej i o wydarzeniach w latach 70 na Wybrzeżu. Nawet kiedyś jako młody człowiek, miałem może 16 lat brałem udział w demonstracji w Gdańsku przeciwko rządom komunistycznym. Pamiętam jak ZOMO nas pacyfikowało. I te wydarzenia spowodowały u mnie chęć przynależenia do tego wielkiego wielomilionowego ruchu społecznego i walkę o prawdę. Dlatego w życiu zawodowym jedynym dla mnie słusznym wyborem była „Solidarność”.

Jan: Ale przecież bez takich „trybików” cała machina by nie działała. Pamiętasz jakiś szczególny moment, który zapadł Ci w pamięć?

Piotr: O tak. Kiedy zostałem zatrzymany jako młody człowiek za kolportaż ulotek. Przesłuchiwał mnie wtedy na Komisariacie w Pucku jeden z oficerów (nazwisko do wiadomości własnej), który mnie zastraszał, szantażował. Nawet groził tym, że moja mama jako nauczycielka zostanie zwolniona z pracy. Chciał, abym ujawnił nazwiska innych, którzy zajmowali się kolportowaniem ulotek. Nie ugiąłem się…

Jan: Nigdy nie mówiłeś o tym w taki sposób… A co byś chciał przekazać ludziom z mojego pokolenia?

Piotr: Pamiętajcie, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Trzeba o nią dbać – nie tylko od święta, ale na co dzień, w pracy, w rozmowach, w uczciwości wobec siebie i innych. I jeszcze jedno – nie czekajcie, aż ktoś Wam powie, co robić. Działajcie sami, tak jak możecie. Nawet jeśli nikt nie zauważy. Bo często właśnie ta cicha praca buduje najwięcej.  A najważniejsze , to uczcie się historii, abyście sami umieli weryfikować otaczającą rzeczywistość  z odpowiednim kontekstem  i w zestawieniu z wydarzeniami i faktami.  Starajcie się też prowadzić dialog.

Jan: Dziękuję, tato.  Teraz jeszcze bardziej rozumiem, skąd masz w sobie to poczucie sprawiedliwości i odpowiedzialności. Skąd u Ciebie ta zasadniczość i patriotyzm, który w sobie zawsze pielęgnujesz. Rozumiem teraz dlaczego tak się angażowałeś w prace społeczne.

Piotr: I o to chodzi, synu. Jeśli coś po mnie zostanie, niech to będzie właśnie to. 

Rozmowę przeprowadzono w lipcu 2025 roku w rodzinnym domu w Goszczynie k. Krokowej.

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej