Europejski Zielony Ład: Pauperyzacja i wywłaszczenie społeczeństwa. Zostaną nam muzea…
Fragment rozmowy z prof. dr. hab. inż. Władysławem Mielczarskim. Długoletnim pracownikiem Politechniki Łódzkiej i ekspertem z międzynarodowym doświadczeniem we wdrażaniu nowych rozwiązań w elektroenergetyce, byłym wykładowcą na Curtin University w Perth oraz na Monash University w Melbourne, prowadzącym projekty z zakresu rynku energii elektrycznej w Singapurze, Kanadzie, RPA i USA, uczestnikiem wdrożenia rynku energii elektrycznej (1999–2001) w Polsce, doradcą ministra gospodarki (2005–2007), Europejskim Koordynatorem ds. Energii (2007–2011), odpowiedzialnym za rozwój połączeń transgranicznych.
Rozmawia Artur S. Górski
prof. dr. hab. inż. Władysław Mielczarski
– Skąd płyną inspiracje i gdzie tkwią ideowe korzenie Europejskiego Zielonego Ładu? Czy projekt lansowany przez Ursulę von der Leyen, Fransa Timmermansa, Janusza Wojciechowskiego to po prostu gigantyczny projekt finansowy i społeczny?
– Nie sposób wskazać personalnie jednej, a nawet kilku, choćby najbardziej wpływowych, osób. Zielony Ład to skutek procesów gospodarczych i społecznych. Aby zrozumieć genezę Zielonego Ładu, trzeba się cofnąć o kilkadziesiąt lat. Wówczas dominującą na świecie, obok USA, była gospodarka Europy oparta głównie na przemyśle ciężkim: stalowym i chemicznym. To właśnie Wspólnota Węgla i Stali, zawiązana w latach 50. XX wieku, dała początek Unii Europejskiej. Jednak już w latach 70. pojawiła się azjatycka konkurencja – dynamiczna, szybko ucząca się i adaptująca nowe technologie, a także mająca znacznie niższe koszty.
– Potrzebny był Europie skok do przodu?
– Wola dalszej dominacji gospodarczej i utrzymania poziomu życia w Europie wymusiła przeniesienie tradycyjnej produkcji przemysłowej do obszarów o niższym koszcie siły roboczej i podjęcie próby wejścia w nowe obszary, jakimi są produkcja energii ze źródeł odnawialnych czy inne, lansowane jak „nowe”, technologie. Przykładem mogą być samochody elektryczne czy wielkoskalowa produkcja energii elektrycznej w turbinach wodorowych. Samochody elektryczne miały swój okres świetności ponad sto lat temu, ale nie sprostały stawianym przed nimi zadaniom i zostały odesłane na „wysypisko” mało udanych pomysłów. Ich obecna reanimacja za pomocą wielomiliardowych subsydiów, wymuszona na potrzeby zielonej transformacji, ma ograniczone efekty i działa dopóki płyną subsydia. O ile pomysł poszukiwania nowych technologii, które dałyby przemysłowi europejskiemu przewagi konkurencyjne był ogólnie słuszny, to wybór tych nowych technologii, określanych również jako zielone, okazuje się być olbrzymim błędem.
– Czy nowe, ale i kosztowne technologie wymagały uzasadnienia?
– Tak, transformacja energetyczna, a szczególnie konieczność poniesienia jej wysokich kosztów, wymaga uzasadnienia. Dlatego zaczęła być silnie lansowana teoria globalnego ocieplenia, które miałoby być powodowane przez działalność człowieka – emisję dwutlenku węgla. Lekarstwem na wzrost temperatury ma być ograniczenie emisji CO2, co w praktyce oznacza rezygnację z paliw kopalnych, których spalanie jest najtańszym sposobem dostarczenia energii dla gospodarki i społeczeństwa. Teoria globalnego ocieplenia i ograniczenie emisji, jako próba ratowania świata dobrze nadaje się również jako uzasadnienie do nakładania na społeczeństwa kolejnych obciążeń, przy jednoczesnej eliminacji ewentualnej krytyki. Czy ktoś może powiedzieć, że nie będzie przyczyniał się do kosztów ratowania świata przed zagładą, jaka ma być wynikiem emisji dokonywanych przez człowieka? Czy ktoś chce być „denialistą”?
– Jaki był pomysł na transformację?
– Od początku było wiadomo, że koszt dokonania transformacji i wprowadzania nowych, „zielonych technologii” będzie bardzo duży. Dlatego najlepszym sposobem byłoby zaangażowanie w transformację wszystkich krajów świata, a Unia Europejska jako lider i dostawca nowych technologii mogła osiągać z transformacji największe korzyści. Protokół z Kioto, a następnie konferencje klimatyczne miały doprowadzić do powszechnych zobowiązań redukcji emisji CO2, jako sposobu przeciwdziałania ociepleniu klimatu. Była to próba kreowania globalnego popytu na europejskie technologie. Jednak zawiodły dwa elementy – nie udało się nakłonić większości państw do wiążących zobowiązań redukcji emisji i kraje azjatyckie przejęły oraz szybko opanowały nowe technologie, które miały przynieść Europie przewagę konkurencyjną. Panele fotowoltaiczne, nasz europejski wynalazek (w badaniach nad krzemem uczestniczył przed ponad stu laty Jan Czochralski, polski chemik i metaloznawca – dop. red.), kraje azjatyckie produkują masowo i tanio. To samo jest z wiatrakami. Europa, zamiast być dostawcą nowych technologii, stała się ich importerem. Jednak pomimo fiaska pomysłu powszechnej redukcji emisji przez wszystkie kraje świata, polityka ta jest z uporem kontynuowana przez Unię Europejską. Powoduje to szybko rosnące koszty, przy wątpliwych efektach, ponieważ emisje krajów unijnych to zaledwie 8 procent globalnych emisji, a zatem nawet redukcja europejskich emisji do zera będzie mało zauważalna.
– Czyli tracić będą społeczeństwa państw europejskich. A kto zyskuje?
– Główną grupą, która zyskuje na forsowaniu kosztownej transformacji, są instytucje finansowe. To one zarabiają na kredytach na budowę nowych instalacji. Potrafią również wykorzystać pseudorynkowe mechanizmy, jak na przykład system handlu pozwoleniami na emisje do spekulacji, która spowodowała wzrost cen tych pozwoleń z około 20 euro/tonę do ponad 90. Europejski Bank Inwestycyjny wymusza na krajowych bankach udzielanie kredytów tylko firmom, które są dostatecznie „zielone”, czyli potrafią wykazać się odpowiednim poziomem tzw. ESG. Powoduje to wzrost kosztów prowadzenia działalności gospodarczej, ale kredytodawcom przynosi znaczne przychody. Zyskują również rządy krajów unijnych, którym mechanizmy transformacji, jak system handlu emisjami, przynoszą wysokie wpływy. Na przykład polski budżet otrzymał w roku 2023 ponad 20 miliardów złotych za sprzedaż elektrowniom i elektrociepłowniom pozwoleń na emisje. Przymusowy zakup pozwoleń ma charakter podatku VAT, który płacą wszyscy odbiorcy energii, nawet nie zdając sobie sprawę, że jest to obciążenie o charakterze fiskalnym. Transformacja energetyczna wykreowała także trzecią grupę beneficjentów, która obejmuje podmioty prowadzące działalność promocyjną Zielonego Ładu. Są to setki fundacji, stowarzyszeń, portali, wydawnictw, pseudoinstytutów, w których działają dziesiątki tysięcy „aktywistów” klimatycznych, żyjących z różnego rodzaju grantów. Są to najczęściej osoby, które miałyby trudności z odnalezieniem się na profesjonalnym rynku. Rezygnacja z promocji i wdrażania Zielonego Ładu spowodowałaby olbrzymie bezrobocie, szczególnie wśród młodych osób, które nie mają kwalifikacji do pracy w normalnej gospodarce. Pewne korzyści z wdrażania Zielonego Ładu odnoszą firmy przygotowujące projekty i instalujące odnawialne źródła energii, bo już produkcja tych urządzeń jest bardziej konkurencyjna w krajach azjatyckich. I chociaż wydawało się, że producenci wiatraków, szczególnie morskich, będą ostatnim bastionem europejskiego przemysłu w produkcji urządzeń energii odnawialnej, ale i oni już stopniowo tracą rynki, potrzebując na swoją działalność wielomiliardowych subsydiów rządowych.
– Czy transformacja energetyczna ma też cele społeczne?
– Polityka klimatyczna ma też silny aspekt neoliberalny, realizowany poprzez socjalizację kosztów przy prywatyzacji zysków. Na subsydia dla źródeł odnawialnych składają się wszyscy odbiorcy energii, a zyski czerpią tylko posiadacze tych instalacji. Przykładem może być energetyka prosumencka, element transformacji energetycznej, w której „blokowisko dopłaca do paneli PV zamożnych właścicieli willi”. Innym przykładem są inwestycje w rozwój sieci, które mamy odpowiednio dobre i wystarczające dla odbiorców energii, jednak inwestujemy w nowe sieci na potrzeby odnawialnych źródeł energii. Tylko w roku 2024 dodatkowe koszty rozwoju sieci elektroenergetycznych, wymuszone przez transformację energetyczną, a dokładniej mówiąc przez rozwój odnawialnych źródeł energii, będą kosztować prawie 12 miliardów złotych. Te koszty będą musieli pokryć wszyscy odbiorcy energii, chociaż im te sieci nie są zbyt potrzebne, przecież od dziesięcioleci otrzymują energię z istniejących sieci bez konieczności bardzo kosztownych inwestycji. Wielomiliardowe dopłaty do samochodów elektrycznych obciążą głównie tych, których nigdy nie będzie stać na zakup takiego samochodu, a dotacje do pomp ciepła są przede wszystkim skierowane do właścicieli nowych domów, bo w starych budynkach nie ma sensu ich instalować. Biedni stają się biedniejsi, a bogaci – bogatsi. Pauperyzacja wielu warstw społeczeństwa prowadzi do łatwiejszego wdrażania nowych idei. Biedni się nie buntują. Przykładem może być przygotowywana dyrektywa EPBD (Energy Performance of Buildings Directive) dotycząca efektywności budynków, która postawi przed właścicielami domów alternatywę: dokonać kosztownej termomodernizacji, której koszt często będzie przekraczał wartość domu, czy ten dom sprzedać i przenieść się do budownictwa społecznego, które przy znacznych potrzebach może być realizowane w formie mieszkalnych kontenerów.
Wywiad w całości ukaże się w „Magazynie Solidarność” nr 9/2024 opublikowanym przed obchodami 44 rocznicy strajków sierpniowych z 1980 r. i 36 rocznicy strajków z 1988 r.