Miasta dla mieszkańców

Coraz więcej kandydatów spogląda na nas z plakatów, ulotek i banerów, zachęcając do tego, aby postawić nie na nich, a przy nich „krzyżyk” 16 listopada. Niektórzy wprawdzie nie przetrwali jesiennych wichur i patrzą na nas nieco przekrzywieni na drzewach, słupach i ogrodzeniach albo wprost z ziemi. Swoją drogą zastanawiam się, spoglądając na setki plakatów tych samych kandydatów lub kandydatek na radnych, jak się to ma do tzw. limitów wyborczych. Każdy kandydat na radnego ma bowiem do dyspozycji na kampanię 1500 zł, a koszt produkcji i wywieszenia jednego plakatu to nawet 20 zł. A gdzie pieniądze na banery, tysiące ulotek, spoty wyborcze etc.? Żeby było weselej, najczęściej najbardziej zażarta walka toczy się w obrębie jednej listy partyjnej. Niektórzy kandydaci rządzącej PO wysypali się na słupy gdańskich osiedli jeszcze przed wylosowaniem numeru listy, po to, żeby uprzedzić innych i zająć co lepsze i bardziej rzucające się w oczy gdańszczan miejsca.

Żarty żartami, ale przecież do potencjalnego wyborcy jakoś trzeba dotrzeć z własnym wizerunkiem, hasłem i przekonać. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Zarzuceni kolorowymi zdjęciami uśmiechniętych twarzy, brodząc na klatkach schodowych w rozrzuconych ulotkach, zastanawiamy się, czy i na kogo zagłosować? Po pierwsze – na pewno głosować. Na kogo? Na tego, kogo znamy. Nie z ulotki i napisanych tam obietnic. Papier wszystko przyjmie. Znamy z konkretnej działalności na rzecz osiedla, dzielnicy czy organizacji – np. NSZZ „Solidarność”. Znamy z niezmiennych poglądów, uczciwości i przyzwoitości. Taki wybór daje przynajmniej nadzieję, że wybrany, będzie pilnował interesu publicznego, a nie swojego. Mówi się, że wybory samorządowe nie są wyborami politycznymi. To tylko częściowa prawda, albo – jak kto woli – półprawda. Bo rzeczywiście dziury w drogach nie mają politycznego czy światopoglądowego szyldu, ale już prywatyzacja służby zdrowia czy oświaty – jak najbardziej. A przecież w dużej mierze to włodarze naszych miast decydują o ogromnej liczbie miejsc pracy albo poprzez bezpośrednie sprawowanie funkcji pracodawcy, albo poprzez firmy zewnętrzne. Jeżeli do ochrony publicznego mienia wynajmuje się firmy płacące swoim pracownikom 3 zł za godzinę, to jest to świadectwo dla takiej władzy jak najgorsze. Wreszcie to prezydenci, burmistrzowie czy wójtowie wraz z większościową koalicją decydują, kogo będziemy czcili, komu postawimy pomniki, jakie nadamy nazwy ulicom i placom – a więc, jak będzie wyglądała pamięć o historii w otaczającej nas przestrzeni publicznej.

Wybierajmy więc listę ugrupowania, które opowiada się przede wszystkim za miastem dla mieszkańców, bezpiecznym i ułatwiającym codzienne życie, z przystępnymi cenami mediów i komunikacji publicznej. Na wizerunku, choćby najlepszym, do pracy nie pojedziemy. Wybierajmy listę ugrupowania, którego program ogólny nam odpowiada. A z takiej listy wybierzmy osobę, którą znamy, cenimy i szanujemy. Nieważne, czy jest na miejscu pierwszym, czy dziesiątym.
I na koniec oczywista oczywistość. Zostając w domu, nie pokazujemy czerwonej kartki politykom czy kandydatom na samorządowców. Popieramy przede wszystkim zgubną ideę, że „moja chata z kraja”. To właśnie takie postawy umożliwiają politykom sprawowanie rządów w imieniu najczęściej zadowolonej mniejszości. Tak jak w znanym powiedzeniu – jeśli chcesz wygrać w totka, musisz wypełnić kupon.

Jacek Rybicki

[dkpdf-button]
Strona korzysta
z plików Cookies.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Dowiedz się więcej